Nie ma obawy – nie będę namawiał do robienia pompek i wyciskania ciężarów na klatę, co miałoby pozwolić z mniejszym bólem znosić pracę z długimi obiektywami. Mimo to łatwo nie będzie. Przyjemnie też nie. W niniejszym poradniku omówię kilka ćwiczeń, które są zalecane początkującym (ale nie tylko początkującym) fotografom. Wszystkie na pewno pomogą, większość pewnie okaże się niełatwa, wymagać będzie bowiem swoistego „zawieszenia” normalnej aktywności fotograficznej. Wszystkie też opierają się na zmuszeniu się do doświadczenia pewnej niewygody. Do roboty!
Jeden obiektyw
W czasach, kiedy fotografowało się jeszcze wyłącznie na kliszy (czyli bardzo dawno temu), wielu znanych fotografów miało dla młodych fotoamatorów jedną podstawową receptę na lepsze zdjęcia: przez długi okres fotografować tylko jednym obiektywem. I nie chodzi oczywiście o zoom dodawany dziś do zestawu z lustrzanką, lecz obiektyw stałoogniskowy – najlepiej taki o mało efektownej ogniskowej, czyli 50 lub 35 mm (lub ich ekwiwalent, jeśli chodzi o kąt widzenia). Jeszcze lepiej, żeby był to obiektyw zamontowany na aparacie dalmierzowym (nie musi by leica). Spieszę wytłumaczyć, czemu to taki dobry pomysł.
Zacznę od drugiej kwestii, ponieważ ona jest tu nieco mniej ważna. Chodzi mianowicie o wizjer. W aparacie dalmierzowym patrzymy na świat przez „okienko”, czyli celownik lunetkowy. Jest to prosty układ optyczny, który daje wyobrażenie o kącie widzenia obiektywu za pomocą ramek wyświetlanych dla konkretnych ogniskowych. Ponieważ nie patrzymy przez obiektyw jak w lustrzance, nie widzimy dokładnie tego, co zarejestruje matryca, a wizjer pokazuje również to, co dzieje się tuż poza granicami kadru. Widzimy więcej niż obiektyw, a na świat patrzymy jakby przez szybę. Jednym z plusów jest możliwość zauważenia, że za momencik ktoś wejdzie nam w kadr, co umożliwia szybką reakcję. Chodzi jednak przede wszystkim o to, że patrzymy na świat niejako swoimi oczami, a nie oczami aparatu.
Tymczasem w wizjerze lustrzanki oglądamy w pewnym sensie gotowy obraz – zamknięty w czarnej ramce (a nie oszukujmy się – wszystko wygląda lepiej w czarnej ramce…), perfekcyjnie skadrowany (jeśli się postaramy) i z efektowną perspektywą (np. jeśli fotografujemy szerokim kątem lub teleobiektywem). W takiej sytuacji łatwiej stracić chłodne spojrzenie na fotografowaną scenę, zaakceptować to, co widzimy w wizjerze, i uznać, że to będzie dobre zdjęcie. Łatwiej spocząć na laurach.
Mimo wszystko zdecydowanie ważniejszym elementem tej nieśmiertelnej porady jest obiektyw. Długie skupienie się na jednej ogniskowej, a w zasadzie na kącie widzenia, sprawi, że fotograf w pewnym sensie „widzi” tak jak dany obiektyw bez konieczności zaglądania w wizjer aparatu. To bardzo przydatna umiejętność pozwalająca fotografować stuprocentowo świadomie. Kilka miesięcy spędzone z jedną ogniskową (ostrzegałem, że nie będzie łatwo) to świetna szkoła patrzenia. Niektórzy zachęcają do rocznego poświęcenia, ale nie będę aż tak wredny.
Jaką ogniskową wybrać? Najlepiej okolice 50 lub 35 mm. Tak jak wspominałem, najważniejszy jest kąt widzenia, więc chodzi o ekwiwalenty w optyce pełnoklatkowej. Czemu akurat taki przedział? Przyjęło się uważać, że małoobrazkowa „pięćdziesiątka” daje kąt widzenia jednego oka, a „trzydziestkapiątka” obojga oczu (mowa o kącie widzenia, który człowiek świadomie zauważa w trakcie obserwacji danej sceny). Nie bez powodu przez wiele lat takie obiektywy były uznawane za standardowe i dołączane w zestawie do aparatów. Ich ogromną zaletą jest wysoka jakość optyczna (taki obiektyw trudno zepsuć) oraz – jak by to powiedzieć? – brak charakteru. Tym razem to zaleta, ponieważ zmusza fotografa, by sam o ten charakter zadbał.
Obiektywy zmiennoogniskowe rozleniwiają, nie zachęcają do szukania ciekawych punktów widzenia, perspektywy. Fotografowany obiekt niedostatecznie wypełnia kadr? Nic prostszego – kręcimy pierścieniem ogniskowych i gotowe. Tymczasem ze „stałką” trzeba się nieco bardziej namęczyć – zoomować nogami, czyli zbliżać się lub oddalać w celu ustalenia najlepszej kompozycji. Wbrew pozorom nie jest to dziś takie oczywiste, ponieważ wiele zdjęć już na wejściu jest efektownych, a to ze względu na zastosowaną optykę (np. bardzo szerokokątny obiektyw), a to dzięki filtrom kolorystycznym nakładanym przez rozmaite aplikacje (jeśli fotografujemy komórką). I żeby nie było – nie mam awersji do zoomów, w wielu sytuacjach bywają niezastąpione.
Jedno zdjęcie
Ostrzegałem, że będę polecał wstrzemięźliwość, więc dalej idziemy tą drogą. Po ograniczeniach sprzętowych nadchodzi pora na opanowanie syndromu karabinu maszynowego. Dawno temu, w czasach, kiedy fotografowało się jeszcze na kliszy, zazwyczaj fotograf mógł wykonać w krótkim odstępie czasu 36 zdjęć, ponieważ mniej więcej na tyle pozwalał typowy film małoobrazkowy. Potem trzeba było zrobić przerwę i wymienić kliszę. Współczesne aparaty zapisujące pliki na bardzo pojemnych kartach pamięci umożliwiają praktycznie brak przerw w fotografowaniu. Można strzelać migawką jak z karabinu maszynowego. Jednak nie tędy droga do dobrej fotografii.
Co prawda robiąc niemal identyczne wersje tego samego zdjęcia, mamy szansę uchwycić tę idealną kompozycję, ale trzeba ją później znaleźć w gęstwinie podobnych jak dwie krople wody ujęć. Szybkostrzelność czasem się przydaje, choć niezbędna jest niezwykle rzadko, ale najlepiej każde ujęcie robić stuprocentowo świadomie, samemu kontrolując moment wyzwolenia migawki. Zwłaszcza że dziś nie ogranicza już fotografa konieczność wywoływania filmów i wglądówek (lub przynajmniej stykówek), za które trzeba było zapłacić (nawet jeśli ktoś robił zdjęcia czarno-białe i miał własną ciemnię, trzeba było kupić materiały, czyli chemię i papier). Praktycznie wszelkie ograniczenia musimy sobie narzucać sami.
Dlatego proponuję kilka sesji/spacerów z myślą, że można na nich wykonać tylko jedno zdjęcie. Kiedyś nauczyciele fotografii ładowali po prostu do aparatu uczniów krótki pasek kliszy i umieszczali go w odpowiednim miejscu, by był gotowy do naświetlenia. Dziś moglibyśmy go zastąpić np. kartą pamięci o pojemności 16 MB (może znajdzie się gdzieś w fotograficznych szpargałach z czasów, kiedy takie karty dołączano do aparatów). Oczywiście osoby obdarzone silną wolą nie muszą się wspomagać sprzętowo i po prostu po wykonaniu tego jednego zdjęcia chowają aparat do torby. Wyjątkowym masochistom polecam kontynuowanie spaceru i obserwację świata już bez aparatu w dłoni. Gwarantuję, że natkniecie się na sytuacje, w których będziecie żałowali, że już wykorzystaliście dzienny przydział fotograficzny – bądźcie silni. Po kilku takich sesjach treningowych łatwiej będzie nie tylko powstrzymać się przed naciśnięciem spustu migawki zbyt wcześnie, ale też – mam nadzieję – pogodzić z faktem, że nie wszystkie ciekawe zdjęcia uda się zrobić. O zwiększonym szacunku dla pojedynczego zdjęcia nie wspominam, bo to oczywiste.
Wbrew sobie i zadaniowo
Kolejne ćwiczenie będzie bardziej spersonalizowane niż dwa poprzednie. Aby nie stać w miejscu i ciągle się rozwijać, od czasu do czasu warto pofotografować wbrew sobie, dla higieny umysłu. Przełamując własne słabości, mierząc się z trudnymi zadaniami, zwiększamy zasób środków wyrazu. Jeśli zajmujemy się makrofotografią, spróbujmy zrobić dobry portret, nawet gdyby miało to oznaczać pogodzenie się z unikanym zazwyczaj dyskomfortem towarzyszącym fotografowaniu obcych ludzi. Jeśli na co dzień zajmujemy się fotografią krajobrazową – wstajemy w nocy, żeby dotrzeć na miejsce przed wschodem słońca, taszczymy ze sobą statyw i ciepłe odzienie – weźmy do ręki aparat ze stałoogniskowym obiektywem (najlepiej 35 lub 50 mm – patrz wyżej) i wyjdźmy na miasto. I odwrotnie – jeśli na co dzień fotografujemy spontanicznie, w ruchu i bez planowania, przygotujmy sesję, która wymaga staranności i spokojnej, powolnej realizacji. Jeśli zazwyczaj cyzelujemy każde ujęcie i naświetlamy mało klatek, włączmy tryb seryjny i strzelajmy na oślep. Jeśli normalnie fotografujemy z ręki – weźmy statyw. Jeśli robimy zdjęcia czarno-białe – zróbmy kolor. Itd., itp.
Każde nowe doświadczenie poszerza horyzonty i może się przydać w najmniej oczekiwanym momencie, nawet kiedy wrócimy już do starych nawyków fotograficznych. Najważniejsze, żebyśmy na samą myśl o tym zadaniu krzywili się z niechęcią. Nie chodzi o zmianę stylu fotografowania na stałe, lecz o chwilowe wyjście ze strefy komfortu. Podobnym, choć nieco mniej radykalnym, ćwiczeniem może być realizacja konkretnych zadań – najlepiej oczywiście wbrew własnym przyzwyczajeniom. Celem niech będzie wykonanie jak najlepszego zdjęcia gatunkowego, spełniającego wszystkie wymagania stawiane fotografiom w danym stylu (makrofotografia, portret, krajobraz itd.). Oczywiście ćwiczeń praktycznych jest znacznie więcej – można np. doskonalić się w fotografowaniu z małą głębią ostrości lub przy długim/krótkim czasie otwarcia migawki. Ważne, by zdobyć jak największe doświadczenie w najrozmaitszych sytuacjach zdjęciowych.
Rozumiem, że niniejszy artykuł brzmi trochę jak planowanie tortur przywołujących najgorsze wspomnienia ze szkolnych lat (kiedy – jak wiadomo – praktycznie nigdy nie robi się nic pożytecznego i ciekawego, a po latach okazuje się, że niektóre wiadomości jednak się przydają lub przydałyby się, gdyby człowiek uważał na lekcjach…). Jednak rzadko kto osiąga sukcesy i staje się mistrzem w swoim fachu bez odrobiny wyrzeczeń. Sportowcy nie przepadają za bólem mięśni, ale bez niego nie da się bić rekordów. Fotograf również powinien trenować.
Zobacz podobne poradniki
Prawda w fotografii, czyli jak się ma zdjęcie do rzeczywistości
Komentarze
Bardzo fajny artykuł. Dał mi do myślenia i teraz mam dylemat jaki obiektyw kupić tamrona 90mmf/2.8 czy canona 50mmf1.4 . Lubię makrofotografie ale czy ogniskowa nie jest za duża jak na takiego amatora jak ja. Mam canona 1200d obiektyw canon18-55 f/3.5-5.6 i sigma macrof3.5-5.6 , który jest przezemnie używany bardzo okazjonalnie.
Jakbyście mogli mi poradzić co wybrać. DZIĘKUJĘ
filipo3134Bardzo fajny artykuł. Dał mi do myślenia i teraz mam dylemat jaki obiektyw kupić tamrona 90mmf/2.8 czy canona 50mmf1.4 . Lubię makrofotografie ale czy ogniskowa nie jest za duża jak na takiego amatora jak ja. Mam canona 1200d obiektyw canon18-55 f/3.5-5.6 i sigma macrof3.5-5.6 , który jest przezemnie używany bardzo okazjonalnie.
Jakbyście mogli mi poradzić co wybrać. DZIĘKUJĘ
oba :) , i jeden i drugi wykorzystasz na pewno, pytanie który pierwszy hmmm, lubisz makro no to 1. Tamron 90mm / Tokina 100mm
Korzystam w zasadzie tylko z obiektywów manualnych o stałej ogniskowej. Najczęściej 28/2.8 (44mm) i 55/1.8 (88mm), które wymagają sporo zastanowienia przed fotografowaniem, biegania od i do obiektu aby zapełnić kadr tym co się zaplanowało. I coś mi się zdaje że zanim się nauczę na tyle by być z siebie zadowolonym zostanę maratończykiem. Jakie ćwiczenia dla mnie oprócz zaprawy fizycznej :)