Świąteczne dekoracje okiem zawodowca, czyli jak sfotografować święta
Pracujesz na zlecenie magazynów i czasopism. Czy to nie jest czasami branża bez przyszłości?
Rzeczywiście, rynek bardzo się kurczy, ale dwie jego gałęzie, w których ja pracuję, czyli kulinarna i wnętrzarska, wciąż mają się dobrze. Mam to szczęście, że moje sesje sprzedają się nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie.
Jak się pracuje dla magazynów?
Po pierwsze i najtrudniejsze – pracuje się z ogromnym wyprzedzeniem. Proces powstawania magazynu i przygotowania go do druku wymusza pracę do przodu. Nie pomaga również fakt, że w pewnym momencie wydawcy tak zagalopowali się w wyścigu, kto pierwszy danego miesiąca trafi na półki, że wiele numerów trafia do sprzedaży już w połowie miesiąca poprzedzającego datę widniejącą na okładce. Zdjęcia, które dziś prezentuję, ukazały się w grudniowym numerze magazynu „Weranda Country”. Mamy drugą połowę grudnia i nie znajdziesz go już w kioskach, gdzie od dawna królują wydania styczniowe. Sesja została zamówiona w połowie roku, a wykonana w sierpniu.

To chyba nie było łatwe zadanie fotografować Boże Narodzenie w środku lata?
Już się przyzwyczaiłam, że wszystko przesuwa się o parę miesięcy. Nie jest to łatwe i wymaga dobrego przygotowania. Szczególnie przy fotografii kulinarnej, gdzie sezonowość ma duże znaczenie. Jeśli trzeba stworzyć zimowe kadry latem, to jako tako dajesz sobie radę. Prawdziwa trudność zaczyna się, kiedy masz wyczarować na fotografiach lato, a jest początek lutego… Magazyny proszą o przepisy i zdjęcia zielonego groszku, poziomek i kwiatów cukinii, a za oknem śnieg.
I co wtedy robisz?
Kiedyś mocno kombinowałam z tym, co udało mi się zdobyć w sklepach i na giełdach, korzystałam też z mrożonek (dobrze mieć zaprzyjaźnionych dostawców). Teraz poszłam po rozum do głowy i robię sesje trochę w ciemno – z półrocznym wyprzedzeniem. Czyli fotografuję ten groszek czy poziomki w czerwcu, kiedy rosną w moim ogrodzie. Wkładam sesję do szuflady i wyciągam w odpowiednim czasie. Tak jest rozsądniej i łatwiej. Jeszcze mi się nie zdarzyło nie sprzedać materiału, który powstał w taki sposób.

Jak wyglądała praca podczas sesji, której rezultaty prezentujemy?
W dużych studiach fotograficznych nad takimi sesjami pracuje sztab ludzi. Ja najbardziej lubię pracować sama (tylko z pomocą asystentki) lub we współpracy z drugim stylistą. Tę sesję wykonałam akurat ze świetną stylistką Anią Simon, która wyszukała większość fotografowanych przedmiotów i przygotowywała część dekoracji. Praca stylisty zaczyna się na długo, zanim powstaną zdjęcia. Zawsze zaczynam od pomysłu. Czasami pomysł jest mój, kiedy indziej sugerowany przez redaktorkę naczelną magazynu, który zamawia materiał. Każde pismo ma swoją specyfikę, swój styl, ulubione kolory i ich zestawienia. Ta konkretna sesja powstała na zamówienie miesięcznika „Weranda Country”. Jak wszystkie magazyny z półki „country”, wymaga on na zdjęciach dużo elementów natury. Cenione są: rustykalność, tradycja, przaśność, rękodzieło, mocne wizualne osadzenie w porze roku, a więc sezonowość. Ważne też, aby pokazane na zdjęciach dekoracje łatwo było zrobić w domu.
Często projekt sesji powstaje dwutorowo. Po pierwsze, mamy koncepcję, czyli to, o czym sesja będzie opowiadać. W tym wypadku opowiadałam, jak wykonać dekoracje bożonarodzeniowe, używając do tego gadżetów kuchennych. Deski do krojenia, filiżanki, wałki do ciasta, foremki do wykrawania, łyżeczki, nożyczki, durszlaki, chochelki – wszystko w nietypowych rolach dekoracyjnych. To była moja historia.
Drugim torem jest koncept wizualny sesji, czyli to, jak tę historię chcesz przedstawić. Najczęściej pracuje się na tzw. moodboardach. Szukasz stylu, kolorów, nastroju. Czasami takim moodboardem jest parę zdjęć znalezionych na Pintereście, czasami kilka przedmiotów zgromadzonych razem i pasujących do siebie. Czasami paleta 3–5 barw, wokół której sesja ma się ułożyć. Zdarzało się, że moim moodboardem była kwiecista sukienka wyciągnięta z babcinej szafy. W przypadku tej sesji koncept wizualny został oparty na tradycyjnym dla Bożego Narodzenia połączeniu dwóch kolorów: czerwonego i zielonego, oraz umieszczeniu ich na mocno kontrastującym rustykalnym, brązowym, ciepłym tle.
Sesja musi być jak najbardziej spójna. Przeglądając magazyn, czytelnik powinien bez zerkania na tytuły orientować się, gdzie zaczyna się nowy artykuł. Poza tym moje sesje to najczęściej „historie samo-się-opowiadające”. Nie bywają ilustracjami do długich tekstów – ich zadaniem jest zachwycić i zainspirować czytelnika do wykonania podobnej dekoracji lub ugotowania danego dania (w przypadku sesji kulinarnych).

Czyli dobry pomysł to połowa sukcesu?
Raczej dobry pomysł w połączeniu z konsekwentnym trzymaniem się raz obranej koncepcji i stylu. Po pomyśle zaczyna się żmudny proces szukania elementów, z których ułożysz całą tę układankę. Wszystko powinno pasować kolorystycznie i stylistycznie, a jednocześnie być różnorodne, żeby widz się nie znudził. Dbasz więc o detale, drobne elementy, które wypełniają ujęcie, zwracasz uwagę na kształty i faktury. To one są esencją twoich kadrów.
Gdzie w tym wszystkim fotograf?
Ha, ha! Fotograf nawet jeszcze nie przyszedł na plan. A zupełnie serio mówiąc, ten moment, kiedy przestaję być stylistą i zaczynam być fotografem, jest bardzo płynny. Wszystkie sceny buduję pod ustawiony na statywie i precyzyjnie skadrowany aparat. Właściwie zupełnie nie fotografuję z ręki, nie tyle ze względu na długie czasy naświetlania (jak widać na zdjęciach, ta sesja powstaje w środku letniego ogrodu przy dużej ilości pięknego naturalnego światła), ile z powodu precyzji w budowaniu i zapełnianiu kadru stylizacją.
Często w żartach mówię, że jestem stylistką, której zdarza się fotografować. Widać to mocno po moim podejściu do sprzętu fotograficznego. W tym obszarze moja maksyma zawsze brzmi „im mniej, tym lepiej”. Mam jeden aparat pełnoklatkowy (choć nie jest to niezbędne w mojej pracy, bo przez lata używałam niepełnej klatki) i jeden obiektyw – zoom ze stałym światłem f/2.8 o zakresie ogniskowych 24–70 mm. Koniec!
Co przy tej sesji było dla ciebie największym wyzwaniem?
Po pierwsze, fotografowanie płonących świeczek na otwartej przestrzeni. Płomienie tańczyły na wszystkie strony i musiałam użyć kartonowych zastawek, aby wiatr nie poruszał płomieniami. Niestety okazało się, że zastawki zabierają za dużo światła. Ogień cały czas jest w ruchu, dlatego najlepiej fotografować go na krótkich czasach naświetlania. W moim przypadku była to 1/125 sekundy. Przy takim ustawieniu widoczna jest jeszcze ładna otoczka/poświata wokół płomienia, ale sam ruch płomienia zostaje zamrożony. Dym to kolejne wyzwanie. Tu dobrze sprawdzają się czasy jeszcze krótsze oraz tryb fotografowania seryjnego. Masz tak naprawdę bardzo krótkie okienko czasowe pomiędzy zdmuchnięciem świeczki a rozproszeniem się dymu. Dym z knota unosi się ładną strużką około 5–10 sekund, a potem nieładnie się rozprasza, powodując, że cała scena staje się niewyraźna. Musisz wszystko wietrzyć i zaczynać od nowa.
Drugim wyzwaniem było uzyskanie ciemnego nastroju zdjęć przy dużej ilości wpadającego właściwie z każdej strony światła (fotografowałam na tarasie i w ogrodzie, a nie w pomieszczeniu). Dobrze się sprawdził mój system wykorzystywania różnego rodzaju ciemnych kartonów i jasnych płacht styropianu, których używam zamiast blend. Buduję z nich często dziwne konstrukcje, aby modulować kierunek, z którego światło będzie padać na konkretną scenę. Dlaczego styropian? Bo moim zdaniem najlepiej z ogólnie dostępnych jasnych powierzchni jednocześnie odbija i rozprasza światło.
Nastroju i światła, którego nie udało mi się wyczarować na planie, poszukałam od nowa w trakcie postprodukcji zdjęć. Fotografuję w formacie RAW i wywołuję/obrabiam zdjęcia w Photoshopie. Przy tej sesji poza podstawową korektą (kontrast, nasycenie kolorów, ostrość, kolor selektywny) dodałam mocną winietę, aby nadać fotografiom nieco zimowy charakter związany z typowymi dla tej pory roku niedoborami światła.

A co z jakością zdjęć? Czy redakcje stawiają wygórowane wymagania?
Niektóre redakcje są bardziej, inne mniej restrykcyjne. Większość zadowala się zdjęciami w formacie JPG i w dużej rozdzielczości (300 ppi), ale niektóre potrzebują bezstratnego formatu TIFF. Bardzo nieliczne redakcje proszą o format RAW. Należy być przygotowanym, że większość z twoich zdjęć zostanie poddana dodatkowej modyfikacji przez grafików redakcyjnych. Nie mówię tu o kadrowaniu, lecz bardziej o dostosowaniu zdjęć pod specyficzne potrzeby druku. Po nałożeniu na zdjęcia profilu kolorystycznego drukarni może się na przykład okazać, że trzeba poprawiać nasycenie i odcienie różnych kolorów, zmodyfikować kontrast i ostrość. Wiele magazynów drukuje na papierze niskiej jakości, który w różny sposób przyjmuje różne barwniki – największą zmorą są najczęściej kolory czerwony i czarny. Dlatego oglądanie swoich zdjęć w magazynach nie zawsze należy do takiej przyjemności jak oglądanie odbitek drukowanych na wysokiej jakości papierze fotograficznym. Moje doświadczenie jest nawet takie, że te same zdjęcia w różnych magazynach (bo zdarza mi się sprzedawać te same sesje do magazynów polskich i zagranicznych) wyglądają BARDZO różnie.
Co z prawami autorskimi i majątkowymi w takim wypadku?
Wszystko zależy od umowy, jaką zawierasz z wydawnictwem. Czy jest ona na wyłączność, a jeśli tak, to w jakim przedziale czasowym? Szczerze powiedziawszy, nie lubię sprzedawać praw do publikacji moich zdjęć na nieokreślony zakres i czas. Ponieważ rynki prasowe w Europie z reguły się nie zazębiają, wiele wydawnictw kupuje ode mnie prawa do publikacji zdjęć tylko w swoim kraju. Nie mają nic przeciwko temu, by te same zdjęcia ukazały się za jakiś czas w innej części Europy. Niektóre sesje sprzedaję na wyłączność czasową ograniczoną np. do dwóch lat i po tym czasie znowu mogę rozporządzać prawami majątkowymi do zdjęć, czyli tak naprawdę sprzedać je ponownie. Kiedy ktoś wchodzi na rynek wydawniczy, warto znaleźć sobie dobrego prawnika od praw autorskich i skonsultować się w tej sprawie. Na początku wszyscy jesteśmy zachwyceni, że ktoś w ogóle chce wydrukować nasze zdjęcia, nie myślimy o naszym portfolio jako o budowaniu potencjału, z którego możemy czerpać przez wiele lat. Takiego długofalowego podejścia do budowania kariery fotografa nauczyła mnie moja duńska agentka, która odpowiada za sprzedaż moich zdjęć w Europie. Teraz sama uczę tego wszystkich kursantów, których szkolę na licznych warsztatach fotografii kulinarnej i produktowej. Szanujmy się i ceńmy swoją pracę, jeśli chcemy, aby inni szanowali i cenili nas jako fotografów.
Gdzie oprócz magazynów i czasopism można obejrzeć jeszcze twoje zdjęcia?
Zapraszam na mój blog www.greenmorning.pl. Tam pokazuję większość tego, co tworzę, ale również dzielę się wiedzą fotograficzną i… przepisami na dania, które fotografuję. Ale uwaga – nie zaglądajcie z pustym żołądkiem. Żeby nie było, że nie ostrzegałam :-)
Zobacz podobne poradniki
Maj 2017Kinga Błaszczyk-Wójcicka

Jak robić dobre zdjęcia potraw w domowych warunkach

Kulinaria z lampą wbudowaną
