Wstęp
Kiedyś jedną z najczęściej powtarzanych porad dla osób robiących zdjęcia aparatami kompaktowymi był zakaz fotografowania pod światło, „bo nic nie wyjdzie”. Na szczęście dzięki edukacyjnym zaletom fotografii cyfrowej (przede wszystkim możliwości obejrzenia fotografii zaraz po jego wykonaniu) dziś nawet początkujący fotoamatorzy nie boją się takich sytuacji.
Dlaczego może nic nie wyjść ?
Przekonanie, że zdjęcia pod światło źle wyglądają, wynikało z braku umiejętności obsługi aparatu i braku zaufania do jego systemów pomiarowych. Podstawową przyczyną niepowodzenia fotografii wykonanych w takich warunkach jest silne niedoświe- tlenie, zazwyczaj pierwszego planu lub głównego obiektu (np. portretowanej osoby). Nasze oczy mają ogromne zdolności adaptacyjne – potrafią dostosować się do każdych warunków oświetleniowych. Po krótkiej chwili w zaciemnionym pokoju zaczynamy rozróżniać szczegóły mebli, a mocne słońce też nie sprawia nam kłopotów. Oczy działają jak mechanizm zmiany czułości czy ustawień ekspozycji w aparacie. Dobrze widzą oświetlone tło, by potem skupić się na postaci ukrytej w cieniu, jedno i drugie widząc wyraźnie, rozpoznając szczegóły. Aparat tak nie potrafi. Na jednym zdjęciu musi zamieścić zarówno cień, jak i światło, co często (zwłaszcza w fotografii cyfrowej) wykracza poza granice możliwości materiału światłoczułego. Dlatego na zdjęciu albo będzie dobrze widać plażę i morze skąpane w słońcu, albo naszą pociechę stojącą plecami do światła.
Złe zdjęcia pod światło to takie, na których główny obiekt nie wygląda tak, jak chciałby tego fotograf, co zazwyczaj oznacza niedoświetlenie. System pomiaru ekspozycji (najczęściej korzystamy z trybu matrycowego zbierającego informacje z ca- łego kadru) decyduje za nas – albo da się zwieść jasnym partiom obrazu (wtedy główny obiekt będzie niedoświetlony, czyli za ciemny), albo prawidłowo naświetli fragment zacieniony, prześwietlając i niekiedy nawet pozbawiając szczegółów jasne tło. Zazwyczaj zrobi coś zupełnie przeciwnego do naszych oczekiwań. Ale warto fotografować pod światło, tylko trzeba to robić z głową, pamiętając o kilku prostych zasadach.

Kiedy światłomierz się myli
Mimo zaawansowania nowoczesnych systemów pomiaru światła (nawet tych stosowanych w kompaktach) systemy te nie są nieomylne. Najczęściej korzystamy z najwygodniejszego pomiaru matrycowego, który zbiera informację z wielu punktów na obszarze kadru i na podstawie wbudowanej bazy danych oraz skomplikowanych algorytmów dobiera najwłaściwsze parametry ekspozycji. Jednak użytkownik nie ma pewności, jak zachowa się pomiar matrycowy – może trafić w punkt, może się też pomylić. I tu przydaje się możliwość obejrzenia zdjęcia od razu po jego wykonaniu. Jeśli okaże się, że coś poszło nie tak, możemy powtórzyć ujęcie z nowymi ustawieniami. Najprostszym rozwiązaniem jest wykorzystanie funkcji kompensacji ekspozycji, która zazwyczaj jest dostępna za pomocą dedykowanego przycisku. Jeśli aparat nie doświetli głównego obiektu, faworyzując jasne tło, wprowadzamy korektę dodatnią (np. +0,7; + 1). Jeśli system uzna, że ważniejszy jest ukryty w cieniu główny obiekt (pamiętajmy, że fotografujemy pod światło), a my wolelibyśmy oddać go na zdjęciu jako efektowną sylwetę, dbając o poprawne naświetlenie jasnego tła, wprowadzamy korektę ujemną (np. -0,7; -1).
W takim wypadku jednak pewność osiągnięcia rezultatów, na jakich nam zależy, mamy dopiero po zrobieniu pierwszego zdjęcia, sprawdzeniu efektu i ewentualnym wprowadzeniu korekty. Zupełnie inaczej jest, kiedy zdecydowaliśmy się na skorzystanie z trybu pomiaru światła innego niż matrycowy.
Zdecydowana większość aparatów kompaktowych pozwala użytkownikowi wybierać spośród trzech sposobów pomiaru światła: matrycowego, centralnego (zwanego też centralnie ważonym) i punktowego. Centralny, tak jak matrycowy, bierze pod uwagę natężenie światła w całym kadrze, ale największą wagę przywiązuje do środkowej części klatki (stąd nazwa), dlatego łatwiej przewidzieć, jak się zachowa. Wystarczy umieścić obiekt, który chcemy prawidłowo naświetlić, w centrum kompozycji, zablokować ekspozycję, naciskając spust migawki do połowy, przekomponować do kompozycji pożądanej i zrobić zdjęcie. Pomiar punktowy mierzy światło w pojedynczym punkcie, co jeszcze bardziej ułatwia osiągnięcie pożądanej ekspozycji. W tym wypadku jednak nie musimy nawet przekomponowywać, gdyż większość aparatów pozwala na umiejscowienie punktu pomiarowego w niemal dowolnym miejscu kadru. Wybieramy więc punkt pokrywający się z najważniejszym dla nas fragmentem zdjęcia i naciskamy spust migawki. Pamiętajmy jednak, by był to obiekt nie za jasny i nie za ciemny – światłomierz traktuje wszystko jako średnią szarość i do takiej jasności dąży. Jeśli wybierzemy obiekt zbyt jasny, to na zdjęciu wyjdzie on niedoświetlony, jeśli zbyt ciemny – będzie za jasny.


Kształtujemy rzeczywistość
Opisane powyżej rozwiązania dążą do wymuszenia na aparacie takich parametrów ekspozycji, by część kadru, na której najbardziej nam zależy, została naświetlona prawidłowo. Jednak wtedy pozostała część obrazu może być za jasna lub za ciemna. Warto więc pomyśleć o samodzielnym wpłynięciu na warunki oświetleniowe. Oczywiście nie będziemy w stanie oświetlić np. zabytkowego pałacu, ale już przy portrecie powinniśmy sobie poradzić bez problemów.
Skoro powodem kłopotów z właściwą ekspozycją podczas fotografowania pod światło jest zbyt duży kontrast między częścią oświetloną bezpośrednio a obiektami ustawionymi tyłem do słońca (lub innego silnego źródła światła), możemy spróbować zniwelować tę różnicę. Są na to dwa sposoby, oba oparte na tej samej zasadzie. Po pierwsze, możemy skorzystać z mnóstwa marnującego się światła dookoła i odbić jego część w kierunku modela. Po drugie, mając do dyspozycji przynajmniej wbudowaną lampę błyskową, jesteśmy w stanie sami wystąpić w roli słońca. Do doświetlania modela światłem odbitym stosuje się tzw. blendy, czyli specjalne odbłyśniki o białej, srebrnej lub złotej powierzchni. Ale nie musimy od razu biec do sklepu fotograficznego na zakupy – zamiast gotowej blendy wystarczy kartka papieru, kawałek styropianu itp. Jesteśmy ograniczeni tylko wielkością obiektu, który chcemy doświetlić – jeśli w kadrze mieści się głównie twarz modela, wystarczy kartka A4/A3; jeśli zaś chcemy doświetlić całą sylwetkę, potrzebne będzie coś większego (np. biała ściana za plecami fotografa). Wystarczy trochę pokombinować. Gdybyśmy nie mieli pod ręką nic, co może posłużyć za odbłyśnik, zawsze dysponujemy lampą błyskową (mają ją wszystkie kompakty i wię- kszość lustrzanek). To nasze podręczne źródło światła. Co prawda kojarzy się przede wszystkim z sytuacjami, kiedy światła brakuje (czyli w ciemnościach), ale pomyślmy: jeżeli chcemy doświetlić jakąś część obrazu, to właśnie dlatego, że dostała za mało światła w zastanej sytuacji.
D-lighting
Kiedy nie uda nam się uniknąć niewłaściwej ekspozycji, pomoże specjalne oprogramowanie. Po zgraniu plików na komputer część ujęć da się uratować (a przynajmniej nieco „podreperować”) w programie do obróbki graficznej. Niektóre cyfrówki pozwalają jednak na dokonanie takiej korekty bezpośrednio w aparacie. W modelach linii Nikon Coolpix funkcja ta nazywa się D-lighting i polega na automatycznym rozjaśnieniu zbyt ciemnych partii obrazu.
Prawidłowo naświetlone fragmenty pozostają nietknięte, dzięki czemu efektem końcowym jest właściwa ekspozycja. Takie rozwiązanie ma jednak duże ograniczenia, dlatego zawsze najlepiej od razu zrobić prawidłowo naświetlone zdjęcie. Prawidłowe, czyli wyglądające tak, jak je sobie zaplanowaliśmy.
W celu wykorzystania lampy błyskowej w takiej sytuacji musimy ustawić w aparacie tryb błysku wymuszonego (lampa włączona). Automatyka lampy błyskowej nie będzie chciała wyzwolić flesza, ponieważ światła zastanego jest aż nadto, dlatego należy zmusić aparat do wykorzystania lampy. Nie należy się obawiać niepożądanego efektu czerwonych oczu, ponieważ źrenice modela i tak będą zwężone. Warto zwrócić jednak uwagę na moc błysku – często intensywność światła lampy jest zbyt duża i model wygląda potem na zdjęciu nienaturalnie. Najlepiej skorzystać wtedy z funk- cji, którą mają bardziej zaawansowane aparaty, czyli z korekty siły błysku. Jeśli wybierzemy ustawienie -0,7 lub -0,5, efekt będzie naturalny i pozostanie nieco ukryty. Pamiętajmy, że dobre zdjęcia z lampą to takie, na których nie widać, że fotograf użył flesza. Jeśli nie mamy ochoty na zabawę w manualną zmianę parametrów pracy wbudowanej lampy błyskowej, możemy skorzystać z programu tematycznego, w który są wyposażone niektóre modele aparatów (np. Nikon Coolpix P5100). Nazywa się on Zdjęcia pod światło i automatycznie doświetla pierwszy plan błyskiem flesza. Użytkownicy wyposażeni w zewnętrzne lampy błyskowe mają jeszcze więcej możliwości. Dzięki ruchomej gło- wicy flesza mogą połączyć technikę doświetlania obiektu światłem odbitym i błyskowym. Wystarczy przekręcić głowicę i odbić światło od ściany czy zaimprowizowanej blendy, a otrzymamy piękne, modelujące światło.
Skoro dzięki lampie błyskowej lub blendzie zdjęcia pod światło nie oznaczają już wyboru między prawidłowym naświetleniem głównego obiektu lub tła, warto częściej decydować się na fotografowanie w takich warunkach. Sprawdzają się one zwłaszcza przy portretach. Dzięki schowaniu w półmroku model będzie mniej mrużył oczy, a jego oblicza nie zniekształcą głę- bokie, nietwarzowe cienie. Nie bójmy się więc fotografować pod światło – często warto świadomie wybrać taką sytuację, a kiedy nie będziemy mieli przed nią ucieczki, z łatwością sobie z nią poradzimy.
Uwaga na bliki

Nie samym szczegółem człowiek żyje

Zobacz podobne poradniki
Zdjęcia przedmiotów na aukcje internetowe

Czerwone oczy – skąd się biorą i jak się ich pozbyć

Histogram – gwarancja prawidłowej ekspozycji

Fotografia portretowa

Komentarze

Zarchiwizowana dyskusja: "Pod światło"

Zarchiwizowana dyskusja: "podobno najtrudniej???"

Mi tam flary nie przeszkadzają ;-)[tutaj fotka]


