Muzyka w filmie
Nie samym obrazem film żyje, ale i dźwiękiem. Dźwięk to również muzyka współgrająca z obrazem ruchomym. Piąty tekst w naszym cyklu filmowym omawia wszelkie odgłosy dobiegające z ekranu.
Realizując jakikolwiek obraz ruchomy, czy to będzie krótki metraż, czy film pełnometrażowy, mały klip czy wywiad, powinniśmy zadbać o czystość dźwięku. Chodzi nie tylko o „odgłosy” towarzyszące ruchomemu obrazowi, ale również o muzykę wykorzystaną jako tło.
Dźwięk to rzecz naturalna
O jakość ścieżki dźwiękowej powinniśmy dbać zupełnie tak samo jak o czystość obrazu. A pamiętajmy, że dźwięku nie da się tak łatwo „kadrować”: nagranie audio rejestrowane wraz z ujęciem wyłapie wszystkie odgłosy z tła, nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że jest zupełnie cicho. I dobrze, o ile te drobne dźwięki nie są przesadzone i przytłaczające, bo wtedy nieumyślnie mielibyśmy zabieg rodem z thrillera. Z perspektywy fotografa, który filmuje, czystość kadru wizualnego jest dążeniem naturalnym, lecz w czystość dźwięku fotograf musi włożyć o wiele więcej wysiłku.
Również te naturalne i logiczne odgłosy muszą być stosowane z umiarem. Przykładowo, dla wielu osób gama gwizdów, ryków i wycia silnika wojskowego odrzutowca jest logiczna, gdy na ekranie widoczny jest F-16. Jak ogłuszający jest to hałas, wiedzą ci, którzy uczestniczyli w warsztatach fotograficznych w bazach lotniczych.
A gdy w filmie jest tego dużo? Zachodzi słuszna obawa, że widz tego nie wytrzyma. I reżyser filmu Top Gun (Joseph Kosinski) poradził sobie z tym śpiewająco, wstawiając w większość ujęć myśliwców wariacje Danger Zone w wykonaniu Kenny’ego Logginsa. Pierwsze cztery minuty filmu (łącznie z napisami początkowymi) stapiają w jedno odgłosy z muzyką i idealnie zgrywają ten dźwięk z warstwą wizualną. Epicki styl tych właśnie ujęć z filmu, w którego produkcję mocno zaangażowane było lotnictwo amerykańskie, wywarł duży wpływ nawet na sposób relacjonowania przez CNN kilka lat później wojny w Zatoce Perskiej. Poza tym, że na prawdziwej wojnie nie ma muzyki.
Cisza?
Cisza nie istnieje. Ciszą w filmie można określić brak dialogu. Absolutna cisza sama w sobie jest zabiegiem sztucznym i drażni odbiorcę („Zepsuło się coś, czy jak?”). Wszelkie szumy, szurania, piski, stukania, skrzypienia i cała gama innych drobnych dźwięków – są absolutnie naturalne. Gdy wynikają one z tego, co widać w ujęciu, to doskonale. Lecz jeśli na przykład podczas ujęcia romantycznego szeptu kochanków słyszymy odgłosy młotowiertarki sąsiada remontującego mieszkanie – coś z tym trzeba zrobić. Uznanie bowiem takiego odgłosu za zabieg zamierzony jest raczej nieakceptowalne, chyba że wynika z fabuły czy konwencji.
Tak więc na równi z doborem obiektywu do konkretnego ujęcia musimy zawczasu myśleć o sprzęcie do rejestracji dźwięku. Mnogość specjalnych mikrofonów i akcesoriów (futerka, które zapobiegną nagraniu odgłosu wiatru, boomy, mikroporty, odsłuchy) do tego właśnie służy. Jeśli nie mamy do naszej produkcji zawodowego dźwiękowca, który skupi się tylko na audio, to czeka nas poznawanie od podstaw nowych obszarów technologii lub masa obróbki w postprodukcji, którą… również musimy opanować od podstaw. Z tym jest jednak tak samo jak z poprawianiem popsutych zdjęć w Photoshopie – gigantyczny nakład czasu.
A co z muzyką?
Kino nigdy nie było nieme. Nazwa początkowego okresu jest mocno myląca, w trakcie pokazów bowiem wykonywano muzykę na żywo, więc dźwięk towarzyszył filmowi od samego początku. Pisano partytury na całe orkiestry albo przynajmniej projekcji towarzyszył muzyk przy pianinie, zwany taperem – była to bardzo trudna specjalizacja muzyczna, opierająca się na znajomości filmu albo na genialnej improwizacji. Dobry taper nie tylko grał, ale również potrafił naśladować dźwięki, które widz „widział” na ekranie. W ten sposób zapewniał kompletną „ścieżkę dźwiękową” z wyjątkiem dialogów, które widzowie czytali z plansz na ekranie pomiędzy ujęciami. Postęp technologii rejestracji i odtwarzania dźwięku szybko zlikwidował ten zawód, chociaż jeszcze w 1994 roku w Karpaczu miał miejsce Karkonoski Festiwal Taperów Filmowych. Jakimś cudem jest dostępny półgodzinny materiał dokumentacyjny o tym wydarzeniu.
Ile jest Muz?
Film nazywa się często Dziesiątą Muzą. To wielka nobilitacja, a olimpijskie Muzy mogłyby się czuć nieco urażone. Zwłaszcza Polihymnia, odpowiadająca w ich gronie za muzykę. No właśnie – przecież muzyka jest o wiele starsza od filmu! Czy naprawdę jest tak podrzędna i służebna wobec obrazu? Czy dobra muzyka w filmie tylko podkreśla i uzupełnia obraz? Warto obejrzeć kilka filmów, zwracając uwagę głównie na rolę muzyki. To wcale nie jest łatwe i oczywiste.
Dobra muzyka filmowa istnieje osobno od pierwotnej przyczyny swojego powstania. Ba, są utwory, które zna niemal każdy, a o filmie z nimi związanym nikt już nie pamięta. Czterominutowy utwór Vangelisa z napisów początkowych Rydwanów ognia Hugh Hudsona (1981) dotarł na szczyt listy amerykańskiego tygodnika muzycznego „Billboard”. O czym był film pod tym samym tytułem? Ano – o biegaczach. Tym, którzy tego nie wiedzą, może się wydawać dziwne, że tak często ta kompozycja towarzyszy ruchowi olimpijskiemu. Do tego stopnia, że podczas ceremonii inauguracji igrzysk w Londynie w 2012 roku wykonano jego genialną parodię. W roli głównej – sam Rowan Atkinson!
Po co ta muzyka w filmie?
Muzyka wcale nie jest tylko dodatkiem do ruchomego obrazu filmowego. Przeciwnie – dodaje tak wiele, często buduje nastrój i wyraża to, czego obraz wyrazić nie daje rady. Gdy widz słyszy np. romantyczne takty Take My Breath Away Berlin we wspomnianym już Top Gun, to nie zastanawia się, czy nastąpi romantyczna scena – od razu ją zaczyna przeżywać. Niewiele jest filmów bez muzyki – to daje do myślenia.
Muzyka w filmie zastępuje też dźwięki nieciekawe, nużące, kompletnie nieznane lub niemożliwe do zarejestrowania, które „naturalnie” powinny pojawić się w filmie. Zamiast tego wywołuje od razu emocje wynikające z fabuły. W Absolwencie Mike’a Nicholsa z 1967 roku, po muzyce na napisach początkowych, pojawia się ona dopiero w 36 minucie filmu. I nie jest to przypadek, ponieważ w trakcie jednego utworu, Sound of Silence, opowiedziana jest nutami „z obrazem w tle” historia rozwoju romansu pomiędzy Benjaminem a Mrs Robinson, a wnet w trakcie drugiego wykonania – upadku tego samego związku.
Podobne przyspieszenie akcji – bazujące na tym, że obraz jest tłem do muzyki – następuje w 1 godzinie i 7 minucie filmu, gdy w trakcie najsłynniejszego wykonania tradycyjnej ballady ludowej Scarborough Fair widzimy sporą część wątku o szukaniu, znalezieniu i spotkaniach Benjamina z Elaine w Berkeley.
Muzyka została skomponowana specjalnie do tego filmu, o czym mogą kompletnie nie pamiętać fani zespołu Simon & Garfunkel. A szkoda, bo w tym właśnie filmie piosenki, włącznie ze słowami, rozszerzają i wyjaśniają fabułę. Czasem można mieć wrażenie, że akcja jest specjalnie skondensowana, aby mieściła się w długości utworów, a aranżacja utworów – rozciągnięta do potrzeb narracji obrazu. Pełna filmowa symbioza. Poniższe teledyski, mimo iż nie pokazują dokładnych fragmentów filmu, to zachowują swoją funkcję w narracji.
Ktoś mógłby powiedzieć, że „to tylko piosenki w filmie, a gdzie tu muzyka?”. Bardzo celne podsumowanie kompozycji dla produkcji hollywoodzkich zawiera reminiscencja w komedii romantycznej Holiday Nancy Meyers z 2006 roku. W scenie rozgrywającej się w wypożyczalni filmów młody kompozytor muzyki z Los Angeles (Jack Black) poleca jednej z głównych bohaterek (Kate Winslet) kilka swoich typów do wypożyczenia ze względu na muzykę: Rydwany Ognia, Wożąc Panią Daisy, Przeminęło z Wiatrem, Szczęki, Absolwenta, Misję. I mamy gotowy komplet najsłynniejszych kompozytorów muzyki filmowej: Ennio Morricone (muzyka do ponad 500 filmów), John Williams (niemal 100), Hans Zimmer (ponad 120). Lista arcydzieł, do których przyłożyli rękę, jest imponująca i bardzo różnorodna. Zagadka dla dociekliwych – kto skomponował muzykę do Holiday? Odpowiedź jest naprawdę zabawna.
Muzyka w nagrodach Akademii Filmowej
Nagrody amerykańskiej Akademii Filmowej za muzykę w filmie mają bardzo długą historię – istnieją od 1935 roku. To tylko 8 lat od powstania pierwszego filmu dźwiękowego w historii kina!
Żeby ułatwić poszukiwania filmografii „po kompozytorach muzyki”, oto dłuższa lista najwybitniejszych z nich: John Williams, Ennio Morricone, Hans Zimmer, Vangelis, Eric Serra, Harold Faltenmeyer, Angelo Badalamenti, Henry Mancini, Michael Nyman, Jan A.P. Kaczmarek, Michał Lorenc, Wojciech Kilar, Zbigniew Preisner, Yann Tiersen, Alan Silvestri, Maurice Jarre, Rachel Portman, Marvin Hamlisch.
Musical?
Z nazwy wynika, że musical aż kipi od muzyki, lecz to mało powiedziane. W musicalu do Polihymnii dołącza Terpsychora, a dewiza gatunku brzmi: „Gdy emocje stają się zbyt silne, zaśpiewaj. Gdy są zbyt silne, by wyśpiewać – zatańcz”. I tak powstał czysto amerykański gatunek sztuki. Pierwotnie dominował sceny muzyczne, głównie Broadway. Jego złota era to lata 60. i 70. XX wieku, ale wcale nie umarł, przeciwnie – przyjął się na scenach i ekranach całego świata.
Najwybitniejsze produkcje filmowych musicali to: Deszczowa piosenka (1952), West Side Story (1961), Skrzypek na dachu (1971), Kabaret (1972), Grease (1978), Hair (1979), All That Jazz (1979), Chicago (2002), Mamma Mia (2008) czy La La Land (2016). Trzeba jednak powiedzieć, że granica pomiędzy filmem muzycznym a musicalem jest płynna, a czasem wręcz obu terminów używa się zamiennie.
A filmy o muzyce?
Zagadka: co to jest – nie musical i nie film fabularny z oryginalną muzyką? Nudny dokument edukacyjny? Niekoniecznie. Poza klasycznymi biografiami są i fabularyzowane, które najlepiej reprezentuje film o największym kompozytorze. A ponieważ trudno wyobrazić sobie film o Mozarcie bez muzyki Mozarta, nic więc dziwnego, że wybitnemu filmowi, jakim jest Amadeusz Miloša Formana (1984), towarzyszy oczywiście ponadczasowa muzyka. Mimo słów krytyki ze strony historyków muzyki – głupawo chichoczący geniusz jest przekonujący, wzrusza, bawi, a Salieri przeraża i budzi litość. Gama emocji doskonała dla stworzenia arcydzieła filmowego.
Amatorska próba – czemu nie?
Trzeba sobie jasno powiedzieć: film bez muzyki to rzadkość, a muzyka bez filmu to oczywistość. Czy w warunkach amatorskich możemy zatrudnić kompozytora i dźwiękowca? Owszem – początkującego, jak i my. Wystarczy „chłopak z gitarą”. A najprostszym elementem muzyki w filmie jest nucenie czegoś pod nosem przez głównego bohatera. Współcześnie nawet mikrofon w telefonie jest na tyle czuły, żeby to zarejestrować. Poniżej całkiem udana próba krótkiej formy (trailer thrillera – brzmi dobrze?) z elementami muzyki i tańca, zrobiona w całości przez dwie jedenastolatki. Nie bójcie się więc próbować. I poprawiać.
Zobacz podobne poradniki
Film - obraz ruchomy, ale jak?

Filmowanie lustrzanką cyfrową – wprowadzenie sprzętowe

Przejścia filmowe, czyli jak montować historię
