Jak zrobiłem to zdjęcie – Leszek Szurkowski, czyli historia dwóch widelców
W cyklu „Jak zrobiłem to zdjęcie” oddajemy głos fotografom, którzy opowiadają o kulisach powstania jednej ze swoich prac. Postanowiliśmy zwrócić uwagę czytelników na ujęcia nietypowe, niekoniecznie największe hity bohaterów artykułu. W zależności od preferowanego gatunku każdy fotograf skupia się na innych aspektach powstawania obrazu. W dwunastej części serii rozmawiamy z Leszkiem Szurkowskim.
Wstęp
Przeglądając archiwum w poszukiwaniu fotografii, z którymi wiążą się ciekawe historie, trafiłem na dwie, które dzieli jedenaście lat, cel powstania i konwencja wizualna, ale łączy temat, a w zasadzie obiekt, który na nich przedstawiłem. Zapraszam do przeczytania historii dwóch widelców.
Widelec historyczny
Zacznę chronologicznie, czyli od fotografii z 1972 roku. Przechodziłem wtedy okres konceptualny – fotografowałem w czarni i bieli, a powiększenia zawsze były bardzo duże, 100×70 cm. W tym samym czasie powstał krótki cykl ukazujący dłoń, która gniecie kromkę chleba. Z tego powodu kilka lat później nie pojechałem na festiwal do Arles (cenzura zablokowała wydanie paszportu – ponoć lekceważyłem i bezcześciłem chleb robotniczy; myślę, że pusty widelec mógł zostać uznany za podobnego wroga ustroju, podkreślając puste półki sklepowe…). Ale wróćmy do rzeczy.
Zdjęcie wykonałem w salonie Poznańskiego Towarzystwa Fotograficznego, ponieważ była tam odpowiednio duża przestrzeń zamknięta w białych ścianach, których potrzebowałem jako odbłyśników. Do oświetlenia wykorzystałem dwie żarówki 500 W – jedna oświetlała rękę z góry, druga była skierowana na ścianę. Fotografowałem małoobrazkową prakticą i obiektywem Flektogon 20 mm. Zdjęcie wykonałem na filmie ORWO o nominalnej czułości 27 DIN (odpowiednik ISO 400), który podczas wywoływania forsowałem do 32 DIN (odpowiednik ok. ISO 1200). Co prawda zabieg ten znacznie zwiększał ziarno, ale przy tak wysokim kontraście nie stanowiło to dla mnie problemu.
Następnie wykonałem odbitkę na matowym papierze formatu 50×60 cm, którą wyretuszowałem. Ponieważ docelowy rozmiar powiększenia wystawowego to 70×100 cm, pracowałem według przećwiczonej wcześniej procedury. Pierwszą wyretuszowaną odbitkę 50×60 cm fotografowałem średnioformatowym aparatem miechowym (pamiętam, że miał obiektyw Tessar 135/4,5 i format 6×9 cm). Korzystałem z technicznego negatywu ORWO NP10 wykorzystywanego zazwyczaj do celów naukowych. Tak wykonany negatyw retuszowałem następnie ręcznie. W ten sposób powstawał gotowy negatyw, z którego kopiowanie fotografii na wystawę było już dziecinnie proste i dawało zadziwiającą powtarzalność rezultatów. Dziś cała ta operacja zajęłaby mi kilkanaście minut pracy przy komputerze.
Widelec futurystyczny
W 1982 roku wyjechałem do Kanady i stanąłem przed trudnym zadaniem rozpoczęcia kariery od nowa. Szukałem jakiegoś punktu zaczepienia i ponieważ przed wyjazdem w Polsce zajmowałem się m.in. fotografią żywności, postawiłem na tę tematykę. Zrobiłem rozeznanie na rynku i postanowiłem spróbować czegoś, czego wcześniej nie było.
Dysponowałem wtedy dostępem do warsztatu, a ponieważ mieszkałem w prowincji, która słynie z długich i ciężkich zim, miałem bardzo dużo czasu na rozmyślanie i próbowanie nowych pomysłów. Do tego zdjęcia samodzielnie wyciąłem z czarnego akrylu talerze. Sam też odpowiednio powyginałem widelec. Mimo że na pierwszy rzut oka fotografia ta wygląda na rezultat wykorzystania skomplikowanego oświetlenia studyjnego i późniejszej obróbki w programie graficznym, wykonałem tylko jedną ekspozycję, a scenę oświetliłem jednym światłem – żarówką o mocy 500 W (ze względów finansowych oświetlenie typu „zrób to sam”).
Użyłem kamery wielkoformatowej, którą załadowałem diapozytywem 4×5 cali Fujichrome. Lampę ustawiłem z tyłu za dyfuzorem. Była to lampa, którą sam zrobiłem m.in. z miski stalowej, a do rozproszenia światła użyłem specjalnego niepalnego materiału używanego na planach filmowych zamocowanego bezpośrednio do reflektora lampy. Pracowałem w nowym środowisku, w obcym kraju i nie było mnie wtedy stać na kosztowne oświetlenie studyjne – większość sprzętu i akcesoriów musiałem sobie zrobić sam. Światło dodatkowo zmiękczyłem, przepuszczając je przez duży arkusz białego akrylu. Skorzystałem też z zastawek i blend, by zmniejszyć liczbę odbić i oświetlić aranżację wyłącznie kontrolowanym światłem sztucznym, zmniejszając wpływ oświetlenia zastanego na rozkład światła i cieni na fotografowanej scenie. Szczegóły widać na załączonym schemacie. Archiwalne zdjęcie czarno-białe z 1983 roku pokazuje, jak proste były środki, z których korzystałem. Wystarczy odrobina wyobraźni i doświadczenie, by prostymi narzędziami osiągnąć efektowne rezultaty. Myślę, że to zdjęcie znakomicie broni się również dziś przy nieporównywalnie łatwiejszym dostępie do narzędzi i możliwości obróbki komputerowej. Jest dowodem na to, że bardziej liczy się pomysł niż sprzęt
Gotowe zdjęcie wysłałem na konkurs prestiżowego czasopisma „Communication Arts” – trafiło do wydawanego przez nich rocznika, który był rozsyłany do 60 tysięcy prenumeratorów na całym świecie. Niewiele wcześniej zdjęcie trafiło na okładkę „The Studio Magazine” (czerwiec 1985).
Co ciekawe, konkurs „Communication Arts” był otwarty również na zgłoszenia zza żelaznej kurtyny – mimo i tak niskich opłat za udział fotografowie z bloku wschodniego byli z nich zwolnieni. Szkoda, że niewiele osób o tym wiedziało – ja dowiedziałem się, będąc już w Kanadzie...
Od tamtej pory fotografia ta trafiła na 21 okładek amerykańskich czasopism. Jeszcze kilka lat później ludzie zadawali redakcjom pytanie, gdzie można kupić takie sztućce. Z kolei pod koniec lat 90. pytanie się zmieniło – wtedy wszyscy chcieli się dowiedzieć, jakiego filtra w Photoshopie użyłem do wygięcia widelca. Czasy się zmieniają, ale dobra fotografia broni się sama – jak widać, nawet na galopującym pod kątem wyśrubowanych wymagań technicznych rynku reklamowym.
Przeczytaliście historię i sposób powstania dwóch zdjęć, z których jedno na chwilę pośrednio zamknęło mi drogę rozwoju kariery (uniemożliwiając wyjazd do Arles), a drugie wręcz przeciwnie – w pewnym sensie rozpoczęło moją karierę w USA. Pierwsze jest świadectwem mojego rozwoju artystycznego, drugie do dziś – mimo że powstało wiele lat temu i przy użyciu środków dalekich od cyfrowej sterylności XXI wieku – funkcjonuje w obiegu komercyjnym. Zupełnie przypadkiem tematem był ten sam bizantyjski zębaty przyrząd do jedzenia.
O autorze
Leszek Szurkowski urodził się 1 stycznia 1949 roku w Poznaniu. Ukończył studia na Wydziale Leśnym Akademii Rolniczej w Poznaniu w 1973 roku. Doktorat i habilitacja w zakresie fotografii i multimediów. Zajmuje się fotografią, grafiką użytkową, projektowaniem książek i fotoilustracją. W latach 1992–2003 profesor wizytujący Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. W roku 2007 profesor wizytujący ASP we Wrocławiu. Obecnie profesor i dziekan na Wydziale Grafiki w Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej (AHE) w Łodzi. W 1982 założył w Kanadzie studio LES INC, które prowadzi działalność w zakresie fotografii, multimediów oraz projektowania książek i wydawnictw. Od 1964 roku uczestniczył w przeszło 150 krajowych i międzynarodowych wystawach zbiorowych. W latach 1965–2012 zrealizował ponad 50 wystaw indywidualnych. Od 1972 roku członek ZPAF. Prace drukowane między innymi w „Graphis Photo”, „Communication Arts Magazine”, „Graphic Excellence USA”, „Studio Magazine”, „Masters of Photography”, „APA Awards Book”, „How”, „Applied Arts” i „Photo District News”.
Obejrzyj wywiad z Leszkiem Szurkowskim w naszym dziale „Fotograf miesiąca”.
Strona fotografa: szurkowski.com
Zobacz podobne poradniki
Jak zrobiłem to zdjęcie – Tomek Sikora, czyli singapurska robota

Fotografia reklamowa. Jak wzbudzić wilczy apetyt, czyli fotografowanie żywności. Część 2

Jak zrobiłem to zdjęcie – Jacek Poremba, czyli portret osobisty

Pastisz, czyli żarty w fotografii
