Jak zrobiłem to zdjęcie – Jacek Poremba, czyli portret osobisty
W cyklu „Jak zrobiłem to zdjęcie” oddajemy głos fotografom, którzy opowiadają o kulisach powstania jednej ze swoich prac. Postanowiliśmy zwrócić uwagę czytelników na ujęcia nietypowe, niekoniecznie największe hity bohaterów artykułu. W zależności od preferowanego gatunku każdy fotograf skupia się na innych aspektach powstawania obrazu. W siódmej części serii rozmawiamy z Jackiem Porembą – znakomitym portrecistą, który pracując na zlecenie, nie zaniedbuje projektów osobistych.
Wstęp
Propozycja przygotowania dla Szerokiego Kadru artykułu opowiadającego o tym, jak powstawała któraś z moich fotografii, zastała mnie w trakcie przeglądania archiwum. Szukałem zdjęć do albumu z moimi portretami, który ukaże się pod koniec roku. Byłem więc na bieżąco nawet z dość starymi projektami, dlatego wybór okazał się bardzo prosty.
Wybrałem dwa zdjęcia, które powstały w zupełnie inny sposób. Pierwsze pokazuje, że bardzo często praca na zlecenie wiąże się z koniecznością szybkiego przystosowania się do zastanych warunków i poradzenia sobie z trudnym modelem. Z kolei na przykładzie drugiej fotografii (czy raczej całego cyklu) postanowiłem opowiedzieć o tym, jak często dochodzenie do własnego stylu wiąże się z przypadkiem i otwarciem na – zdawałoby się – niepożądane efekty.
Portretowy ekspres w warunkach polowych
W 2008 roku francuski dziennik „Le Monde” zlecił mi wykonanie portretu Marka Edelmana. Wiedziałem, że jest to trudny model, znany z niecierpliwości i tego, że nie lubi być fotografowany. Do jego mieszkania przyjechałem z asystentem i niedużym zestawem świateł. Okazało się, że przed nami robi z nim wywiad jakaś francuska telewizja. Cierpliwie czekaliśmy więc w przedpokoju.
Wywiad się przedłużał, a po jego zakończeniu usłyszeliśmy, że Edelman jest zmęczony i ma wszystkiego dosyć. Wiedziałem więc, że nie będzie łatwo, dlatego nawet nie próbowałem rozstawiać świateł. W środku okazało się, że Edelman siedzi dość daleko od okna. Na moją prośbę, żeby przesiadł się na kanapę bliżej okna, odparł „Nigdzie się stąd nie ruszam, młody człowieku”. Na szczęście zawsze używam jasnych obiektywów stałoogniskowych (do portretów zazwyczaj Nikkora 85/1.4), więc wiedziałem, że jakoś sobie poradzę.
Tyle że wtedy mój gospodarz wyciągnął przed siebie dłoń, zginając kciuk, i powiedział: „Cztery”. Myślałem, że żartuje, ale on rzeczywiście odliczał przy każdym trzaśnięciu migawki i po czwartym zdjęciu sesja była zakończona. Wtedy wreszcie się rozluźnił i niezwykle fotogenicznie zaciągnął się papierosem – ta poza była dla mnie kwintesencją jego charakteru. Zapytałem nieśmiało, czy mógłbym zrobić jeszcze jedno zdjęcie. Zezwolił na dwa. I to właśnie jedno z nich trafiło w końcu do „Le Monde’a”.
Staram się używać tylko jasnych szkieł stałoogniskowych, dzięki którym trudne warunki oświetleniowe nie są aż tak trudne, jak mogłoby się wydawać. Zwłaszcza że portrety lubię robić z małą głębią ostrości. A jeśli połączymy np. jasny standard 50/1.4 z jakością zdjęć przy wysokich czułościach Nikona D3, okazuje się, że nie ma czegoś takiego jak „za mało światła”. Nota bene – właśnie takim zestawem wykonałem prezentowane zdjęcie. W tym wypadku znacznie trudniejsza od braku wpływu na oświetlenie była możliwość wykonania zaledwie kilku ujęć. Między pierwszą a ostatnią klatką minęła dokładnie minuta. Na szczęście się udało. Zleceniodawca był bardzo zadowolony. Ja też.

Szara Toskania, czyli w poszukiwaniu stylu
Kiedy myślimy o Toskanii, mamy przed oczami malownicze wzgórza, strzeliste cyprysy, średniowieczne miasteczka na stromych zboczach, skarby sztuki zgromadzone we Florencji. Oczywiście obrazy te są skąpane w ciepłej poświacie popołudniowego słońca. Kiedy nie wypaliło pewne zlecenie, które miałem wykonać właśnie w tej części Włoch, postanowiłem i tak pojechać na miejsce, ale z myślą o przywiezieniu ze sobą do Warszawy zupełnie innych zdjęć.
Był koniec lat 90., czas kiedy nareszcie zaczynaliśmy mieć szerszy dostęp do sprzętu fotograficznego, co wywołało swoisty kult aparatu. Żeby być fotografem, należało najpierw zaopatrzyć się w porządną lustrzankę. Postanowiłem pójść pod prąd i w to malownicze miejsce zabrałem ze sobą tylko najtańszy plastikowy kompakt małoobrazkowy, jaki znalazłem, i zapas przeterminowanych diapozytywów. Aparat nie dawał żadnej kontroli nad zdjęciem (poza mniej lub bardziej dokładnym kadrowaniem), a przeterminowane slajdy gwarantowały dodatkowe niespodzianki po odebraniu filmu z laboratorium. Po okolicy jeździłem przywiezionym w samochodzie rowerem i beztrosko pstrykałem, nie unikając typowych dla regionu obrazów – miałem już bowiem pomysł, który miał sprawić, że zdjęcia z pewnością będą odbiegały od standardu toskańskiej ikonografii.
Postanowiłem pokombinować w ciemni i wykorzystać czarno-białe materiały Polaroida. Slajd ze zdjęciem wkładałem w karetkę powiększalnika i rzucałem obraz na maskownicę, do której była przymocowana kaseta z dającym czarno-biały negatyw materiałem natychmiastowym. Najpierw układałem tam pustą kasetę z białą kartką w miejscu kliszy, żeby móc precyzyjnie ustawić kadr i ostrość. Następnie umieszczałem w tym miejscu już normalną, niezużytą kasetę i naświetlałem. Potem wkładałem kasetę w aparat Polaroida, żeby naświetlone zdjęcie przeciągnąć przez system rolek, który aktywował wbudowaną chemię. Metodą prób i błędów doszedłem do sposobu, który dawał najbardziej przewidywalne i najbardziej zgodne z moimi oczekiwaniami rezultaty. W ten sposób powstał cykl pokazujący Toskanię zupełnie inaczej, niż zwykło się to robić.
Co ciekawe, ta zawężona skala tonalna, zanurzona w niskim kontraście ciemnych szarości, stała się moją sygnaturą – znakiem firmowym projektów osobistych. W ten sposób od początku realizowałem np. cykl fotografii z Sudanu (choć w tym wypadku oryginał zdjęcia był naświetlany na średnioformatowym negatywie). Doszedłem do niego, działając niejako w kontrze do ogólnie przyjętych norm, uciekając od perfekcji sprzętowej, zdając się początkowo na przypadek.
Zachęcam do podobnych eksperymentów, ponieważ, łącząc dwie znane mądrości ludowe – kto pyta, nie błądzi; kto szuka, ten znajdzie. Co prawda, realizując zdjęcia w ten sposób, sam się prosiłem o niezrozumienie laborantów, którzy wielokrotnie odkładali moje zdjęcia na kupkę z nieudanymi odbitkami, ale było warto. Przez pewien czas musiałem nawet odpowiadać na sugestie, że „Poremba nie umie robić zdjęć”. Na szczęście nie trwało to zbyt długo. Mam nadzieję, że udało mi się przekonać parę osób do patrzenia na fotografię nie przez pryzmat technicznych oczekiwań i gotowych przepisów na „dobre zdjęcie”, lecz z głową otwartą na nowe pomysły i z wiarą w świadome, autonomiczne decyzje fotografa.

Tak jak wiele osób myślących trzeźwo o fotografii, mam przekonanie, że zdjęcia robimy przede wszystkim głową – że dopiero potem do gry wchodzi sprzęt (aparat, obiektyw, komputer). Okazuje się, że aby dojść do takiego wniosku, nie trzeba zawodowo zajmować się fotografią przez kilkadziesiąt lat. Obok widzicie zdjęcie „aparatu fotograficznego”, który z klocków Lego zrobił dla mnie mój ośmioletni syn Franek. Kiedy mi go wręczał, powiedział: „Zabieraj go ze sobą na sesje, ale za każdym razem wolno ci zrobić tylko jedno zdjęcie”. A potem dodał: „Zapisuj je tutaj” i wskazał palcem moje czoło. Myślę, że trudno o bardziej optymistyczną puentę tego artykułu.
O autorze
Fotograf portrecista. Rocznik 1966. Pochodzi z Łodzi, ale na co dzień mieszka w Warszawie.
Na rynku fotograficznym działa od 21 lat. Współpracuje z największymi polskimi magazynami i agencjami reklamowymi. Chętnie dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem, prowadząc warsztaty autorskie. W 2001 roku podczas wyprawy do Sudanu rozpoczął cykle „Krajobrazy” i „Portrety”. Te czarno-białe fotografie mają zostać wydane w formie albumu, który będzie pionierskim, artystycznym ujęciem tego fascynującego rejonu. Dzięki wieloletniemu doświadczeniu i sile wewnętrznego spokoju uznawany jest za fotografa realizującego najbardziej wymagające zadania, wymuszające działanie pod presją czasu oraz w ekstremalnych warunkach technicznych.
Stale współpracuje z polskimi magazynami: „Twój Styl”, „Playboy”, „Pani”, „Gala”. Od wielu lat portretuje największe gwiazdy polskiej sceny muzycznej, kinowej i teatralnej (np. na plakaty Opery Narodowej i okładki płyt). Do jego najważniejszych klientów należą: PKO TFI, WBK Bank Zachodni, Bank Millennium, Casio, Atlantic, Smirnoff, Chopin Vodka, Absolut, KinderDelice, Polkomtel, Dove, L’Oreal.
Miał wiele wystaw w Polsce i za granicą, m.in. w Teatrze Pstrąg (Łódź 1990), w Centrum Sztuki Współczesnej (Zamek Ujazdowski w Warszawie 1990), podczas targów Photokina (Kolonia, Niemcy 1998), w Galerii 65 (Warszawa 2006). Jego prace są częścią wystawy „Wywyższeni. Od faraona do Lady Gagi”, którą do 23 września 2012 r. można oglądać w Muzeum Narodowym w Warszawie.
Wielokrotnie nagradzany, m.in. wyróżnieniem w konkursie Nikona (Japonia 1993), drugą nagrodą w konkursie Polaroida (USA 1998), Złotymi Orłami za katalog Joanny Klimas (konkurs reklamowy, 1998).
Obejrzyj wywiad z Jackiem Porembą w naszym dziale „Fotograf miesiąca”.
Strona autora: www.jacekporemba.com
Zobacz podobne poradniki
Jak zrobiłem to zdjęcie – Krzysztof Gierałtowski, czyli zawsze może być lepiej albo co najmniej inaczej
Jak zrobiłem to zdjęcie – Krzysztof Gierałtowski, czyli zawsze może być lepiej albo co najmniej inaczej
W drugiej części cyklu "Jak zrobiłem to zdjęcie” rozmawiamy z Krzysztofem Gierałtowskim o książce ”Ludzie i czas / Portret bez twarzy”.

Jak zrobiłem to zdjęcie – Przemysław Pokrycki, czyli ostatnie żniwa XX wieku

Jak zrobiłem to zdjęcie – Adam Nurkiewicz, czyli sport okiem zawodowca

Jak zrobiłem to zdjęcie – Piotr Chara, czyli wiosenny dzień z życia fotografa przyrody

Komentarze



Witam, Super artykuł, ale najbardziej interesują mnie kolory ostateczne wykonanego zdjęcia. Możesz opisać jak takie cos uzyskać?
Domyślam się że zmieniłeć parametr exposure a jak uzyskales to specyficzne zabarwienie niebieskawe? jasna skora ogolnie kolory jak by z uzyciem niebieskiego zabarwienia czerni,szarosci?