Sprawdzanie
Szeroki Kadr
Poradnik: Sposoby fotografowania | Dokument i reportaż | Ludzie | Podróże | Po godzinach | Jak zrobiłem to zdjecie | 08.06.2012 | Średnio zaawansowani | Kolor tła:

Jak zrobiłem to zdjęcie – Bart Pogoda, czyli podróż na koniec świata

Bart Pogoda

W cyklu „Jak zrobiłem to zdjęcie” oddajemy głos fotografom, którzy opowiadają o kulisach powstania jednej ze swoich prac. Postanowiliśmy zwrócić uwagę czytelników na ujęcia nietypowe, niekoniecznie największe hity bohaterów artykułu. W zależności od preferowanego gatunku każdy fotograf skupia się na innych aspektach powstawania obrazu. W czwartej części serii rozmawiamy z Bartem Pogodą – fotografem podróżnikiem. A może podróżnikiem fotografem?

Dodaj do schowka

Wstęp

Od wielu lat moim podstawowym zajęciem jest podróżowanie po świecie. Przy okazji robię dużo zdjęć. Początkowo zamieszczałem je przede wszystkim na swoim blogu (wraz z relacjami z podróży), z czasem jakoś tak wyszło, że stopniowo stałem się fotografem. Dziś zajmuję się też (jak coraz więcej fotografów) obrazami ruchomymi, ale zdjęcia wciąż są dla mnie bardzo ważnym środkiem wyrazu. Kiedy poproszono mnie o wybór jednego zdjęcia, z którym wiąże się ciekawa historia, miałem nie lada problem. Każda moja podróż wiąże się z jakimiś niezaplanowanymi przygodami. W końcu udało się zawęzić wybór do dwóch ujęć.

Człowiek z krową

Jak się okazuje, w mongolskim stepie narowiste są nie tylko dzikie konie, ale też krowy. Dlatego po złapaniu zwierzęcia warto zapozować do pamiątkowej fotografii. Jak się okazuje, w mongolskim stepie narowiste są nie tylko dzikie konie, ale też krowy. Dlatego po złapaniu zwierzęcia warto zapozować do pamiątkowej fotografii.

Do Mongolii pojechałem prywatnie (czyli na własne zlecenie) w maju 2009 r. – byłem tam trzy tygodnie. Wymyśliłem sobie konkretny projekt, więc trafiłem na miejsce z jasno wyznaczonym celem. Chciałem porównać życie Mongołów żyjących w stepie i tych, których los rzucił do miasta, na blokowiska Ułan Bator i paru mniejszych miast. Miałem nadzieję wykorzystać zdjęcia do książki zaliczeniowej do szkoły (ITF w czeskiej Opavie). Jechałem na koniec świata, gdzie miałem mieć bardzo ograniczony dostęp do prądu, więc ładowanie baterii, zrzucanie materiału na laptopa byłoby praktycznie niewykonalne. Dlatego zdecydowałem się zabrać sprzęt analogowy i fotografować na kolorowym negatywie Fujifilm NPH 400. Ze względu na spartańskie warunki ograniczyłem się do jednego aparatu i jednego obiektywu – średnioformatowego zestawu Mamiya 7 + 80 mm, który zapewniał mi piękne, duże negatywy 6×7 cm.

Prezentowana fotografia powstała w osadzie o nazwie Srebrny Koń. Po naszym przyjeździe szybko rozniosły się wieści, że przybył brodaty białas i Indianin, który rozdaje cukierki (daliśmy wcześniej na wzgórzu jakiemuś dzieciakowi karmelki w zamian za konia). Wkrótce wszyscy wiedzieli, cośmy za jedni. Podczas obiadu (smażone w oleju buuzy, czyli mongolska odmiana pierogów, polewane przyprawą z miejscowego sklepu) do drewnianej budy zlazły się dzieciaki szukające Indianina.

Jeździmy po Srebrnym Koniu, szukając pewnego ziomka. On wie, kogo warto odwiedzić. Kierujemy się za wzgórze w kierunku rzeki, przepiękną doliną pokrytą zielonym dywanem niczym na polu golfowym – polu golfowym, na którym pasą się setki koni.

U podnóża góry zajeżdżamy do pierwszej jurty. Witamy się, siadamy, pijemy mleczną herbatę, robię zdjęcie polaroidem i idziemy do następnej jurty. Gdy w niej siedzimy i znów pijemy herbatę, uświadamiam sobie, że to zupełnie bez sensu. Wracamy do pierwszej jurty i zostajemy na całe popołudnie, wieczór i noc. Wyścig z czasem tylko po to, żeby zrobić dwa kolejne zdjęcia, mija się z celem.

Buyamtogtokh ma 41 lat. Wraz z żoną o imieniu Baigalmaa mają trójkę dzieci, z których dwoje studiuje w Srebrnym Koniu – w chatce pozostał tylko nowo narodzony synek o imieniu Gwiazda. Bardzo fajni ludzie. Wieczorem próbujemy złapać narowistego konia, który musi zostać ujeżdżony, bo zdziczeje do końca (tak mi przynajmniej powiedziano). To samo trzeba zrobić z białą krową, którą Buyamtogtokh łapie na lasso. Ta szalona biała krowa należy do sąsiada, który w końcu pozuje z nią do zdjęcia. Tego wieczora ustawia się do mnie cała kolejka – matki z dziećmi, facet z krową, młodzian z koniem, Buyamtogtokh z żoną, dzieckiem i sąsiadką. Wszyscy chcą pamiątkową fotkę z polaroida – nigdy nie rozumiem, jakim cudem ta firma postanowiła zakończyć produkcję…

Nie racjonuję sobie fotografii, ale jeden obiektyw stałoogniskowy to dość duże ograniczenie – dlatego szerokie plany pokazujące ujeżdżanie koni nie zagrały najlepiej. Zrobiłem trochę typowych indywidualnych portretów, ale najlepiej wypadł plan średni pokazujący mężczyznę z krową. Wybrałem prezentowany kadr, a nie podobne szersze ujęcie (którym również dzielę się z czytelnikami), ponieważ wolałem bezpośredniość i klarowność węższego kadru. Tylko czemu Mongoł z krową, a nie z bardziej efektownym koniem? Trzeba by zapytać bohatera zdjęcia, bo to on chciał z nią pozować.

Z wyprawy po Mongolii powstała książka wydana na zasadzie self-publishingu – można ją obejrzeć tutaj.

Pogrzeb

Ten nietypowy kondukt żałobny wchłonął mnie i zmusił do fotografowania. Na szczęście obawy o własne życie i zdrowie się nie sprawdziły. Ten nietypowy kondukt żałobny wchłonął mnie i zmusił do fotografowania. Na szczęście obawy o własne życie i zdrowie się nie sprawdziły.

Gwatemalę odwiedziłem w 2006 r. podczas trzymiesięcznego pobytu w Ameryce Centralnej. Podróż trwała długo, a ja miałem mało pieniędzy. Dlatego nie mogłem sobie pozwolić na zakup drogich filmów, a potem na ich wywołanie. Cyfra była mi też potrzebna ze względu na prowadzenie uaktualnianego na bieżąco bloga, na którym publikowałem historie z drogi. Mój styl życia w tamtym czasie to: mały aparat cyfrowy (czyli w tym wypadku nikon D70 plus dwa szkła), plecak i mnóstwo czasu. Nigdzie mi się nie spieszyło. Siedziałem w górskiej wiosce Todos Santos (Wszystkich Świętych), uczyłem się hiszpańskiego i przy okazji robiłem zdjęcia. Parę hoteli, dwie szkoły hiszpańskiego, internet, comedores (czyli niewielkie restauracje prowadzone przez miejscowe kobiety – mężczyźni są w USA i w pocie czoła, na nielegalu pomykają po kilkanaście godzin dziennie za garść dolarów).

Todos Santos jest znane z tego, że co jakiś czas wybuchają tam zamieszki i dochodzi do ataków na gringos, np. Japończyków czy też innych obcych celujących aparatem w tubylców, którzy – muszę przyznać – stanowią dość atrakcyjny obiekt do fotografowania. Strasznie się więc czaiłem, skrywając swojego nikona D70 pod bluzą. Trochę się bałem otwarcie fotografować autochtonów. Wciąż miałem w głowie historię o spalonym japońskim fotografie, którego miejscowi uznali za diabła porywającego dzieci.

Prezentowane zdjęcie powstało w niedzielę. Pod kościołem zebrał się spory tłum. Nie wiedziałem, skąd to zbiegowisko. Przed wejściem do kościoła stała ciężarówka wręcz oblepiona ludźmi. W pewnym momencie ktoś zawołał do mnie i wyciągnął rękę. Po chwili byłem na pace ciężarówki. Przede mną stała otwarta trumna z nieboszczykiem w środku. Okazało się, że trafiłem na pogrzeb tubylca, który zginął, próbując dostać się do Stanów Zjednoczonych przez pustynną granicę. Nikt nie robił problemów z tego, że zacząłem robić zdjęcia. W ogóle miałem wrażenie, że w Todos Santos jestem niewidzialny. Jak widać, niektóre zdjęcia przychodzą same – wystarczy być we właściwym miejscu o właściwej porze. Tym razem mi się udało i – mimo początkowej obawy – wyszedłem z tej przygody cało.

Nie przywiązuję się do sprzętu – staram się go dostosowywać do specyfiki wyjazdu. Czasem jest go więcej, kiedy indziej mniej, w zależności od tego, jak będę się przemieszczał na miejscu, ile mam czasu, oraz od tego, co zamierzam przywieźć ze sobą z powrotem. Najważniejsze to nie bać się fotografować i ufać instynktowi. Nie zaszkodzi oczywiście odrobina szczęścia, na które nie mamy zbyt dużego wpływu, ale na pewno warto mu trochę pomóc.

O autorze

Urodzony w 1976 roku. Fotograf niezależny, podróżnik, dziennikarz i twórca wideo. Student Instytutu Fotografii Twórczej w Opavie (Republika Czeska). Współpracował z wieloma markami w Polsce i za granicą, m.in. Saatchi & Saatchi, Kompania Piwowarska, CNN Traveller, VIVA!. Autor pierwszego fotobloga w Polsce. Mieszka i pracuje w Warszawie i Wiedniu.

Obejrzyj wywiad z Bartem Pogodą w naszym dziale „Fotograf miesiąca”.
Strony autora: bartpogoda.net (blog), bartpogoda.com (portfolio).

Masz propozycję na temat poradnika?: Napisz do nas
Oceń :

Zobacz podobne poradniki

rozwiń

Komentarze

Robert Ruszczyk

Robert Ruszczyk 2012-06-14 19:46:50

Artykuł interesujący, podobnie jak wyprawy i same fotografie. Określenie kilkunasto godzinnej pracy tubylców z Gwatemali za garść dolarów  - "pomykaniem", to chyba jednak zbyt pochopna nonszalancja językowa.

karol3414

Rzeczywiście, to szerokie ujęcie gościa z krową nie robi takiego wrażenia jak to skadrowane wąsko. Zwłaszcza że źwierzyna, to zawodowy model i na potrzeby zdjęcia postanowiła podłubać w nosie językiem. ;)
Tak na serio, bardzo fajne zdjęcia, ta ptaszyna też ładna.

Dodaj komentarz

Ponieważ nie jesteś zalogowany, Twój wpis będzie musiał zostać zaakceptowany przez moderatora.

Dodaj swój post

kuzar

Fragment ciała2024-03-26 10:13:43 kuzar

Dziękuję z całego serca za to szczególne wyróżnienie, jest dla mnie bardzo ważne. Jestem…

yveta

Fragment ciała2024-03-21 17:05:40 yveta

Dziękuję serdecznie za wyróżnienie. Podziwiam Twoje prace i bardzo się ciesze ze mój pomysł…

stefan

Jan Ulicki2024-03-15 15:45:50 stefan

Po co zwiększać tak bardzo nasycenie? Z dobrych, a nawet bardzo dobrych kadrów wychodzi…

Skibek

Fragment ciała2024-03-07 16:55:13 Skibek

Łoooo, Paaaanie! Dobre prace w tym miesiącu. Coś czuję, że juror będzie miał ciężki orzech…