Sprawdzanie
Szeroki Kadr
Poradnik: Sposoby fotografowania | Przedmioty | Przyroda i krajobraz | Po godzinach | Jak zrobiłem to zdjecie | 08.10.2014 | Zaawansowani | Kolor tła:

Jak zrobiłam to zdjęcie – Joanna Stoga, czyli rentgenem w tulipany

Joanna Stoga

W cyklu „Jak zrobiłem to zdjęcie” oddajemy głos fotografom, którzy opowiadają o kulisach powstania jednej ze swoich prac. Postanowiliśmy zwrócić uwagę czytelników na ujęcia nietypowe, niekoniecznie największe hity bohaterów artykułu. W zależności od preferowanego gatunku każdy fotograf skupia się na innych aspektach powstawania obrazu. W kolejnej części serii rozmawiamy z Joanną Stogą.

Dodaj do schowka
Jedna z moich pierwszych, nieudanych prób z rentgenowską fotografią tulipanów. Jak widać, nie udało się osiągnąć delikatnego rysunku, na którym tak mi zależało.

Opowiem o mojej przygodzie z fotografią rentgenowską kwiatów, której swoistym zwieńczeniem stała się główna nagroda za zdjęcie przedstawiające parę tulipanów oraz wyróżnienie za fotografię pokazującą bukiet tych kwiatów, w konkursie zorganizowanym w 2013 roku przez Muzeum Georgii O’Keeffe w Santa Fe w USA. Konkurs nawiązywał do malarstwa patronki muzeum, więc bardzo się ucieszyłam, gdy zdecydowano się nagrodzić moje prace, choć według mnie są zdecydowanie bardziej graficzne niż malarskie. Ale zacznijmy od początku.

Fotograf u lekarza

Pierwsze zdjęcia rentgenowskie zrobiłam na przełomie 2008 i 2009 roku. Od początku przygody z tą techniką wiedziałam, że chcę fotografować rośliny. Nie jest to oczywiście pomysł nowy – pierwsze rentgenowskie fotografie roślin, które znalazły uznanie w świecie sztuki, wykonał Dain Tasker w latach 30. ubiegłego stulecia. Można powiedzieć, że do dziś są niedościgłym wzorem. Obecnie kilkadziesiąt osób na świecie interesuje się artystycznym wykorzystaniem promieni X. Moją uwagę zwróciły prace Judith K. McMillan, Alberta Richardsa, Stevena Meyersa i Nicka Veaseya.

Ponieważ nie mam kierunkowego wykształcenia ani własnej pracowni radiologicznej, decydując się na wykorzystanie tej techniki, musiałam znaleźć miejsce, gdzie mogłabym wykonać pierwsze próby i sprawdzić, na ile będę umiała wyrazić się w tej technice. Ruszyłam więc w swoiste tournée po przychodniach i pracowniach RTG, za każdym razem tłumacząc, o co mi chodzi, i wywołując tym albo zdziwienie i śmiech, albo wręcz oburzenie.

W końcu udało mi się znaleźć przychylnie nastawionych techników RTG i tak zaczęła się moja przygoda z promieniami X. Pierwszy cykl rentgenowski powstał na zlecenie fundacji organizującej 64. Kongres Chirurgów Polskich w 2009 r. Przygotowując się do wystawy, która miała być pokazana podczas Kongresu, pracowałam wyłącznie na sprzęcie cyfrowym. To była dobra szkoła, która pozwoliła mi zrozumieć technikę, a jednocześnie nie ponieść zbyt dużych kosztów związanych z wykonaniem takich fotografii.

Niestety sprzęt cyfrowy niósł ze sobą pewne ograniczenia i naprawdę satysfakcjonujące zdjęcia udało mi się zrobić dopiero na kliszach. Dzięki pewnej siostrze zakonnej, wykorzystującej promieniowanie rentgenowskie do prac związanych z konserwacją starych obrazów, spotkałam wspaniałych techników RTG – Rafała Süssera i Jarka Mszańskiego, z którymi współpracuję do dzisiaj. Dopiero razem z nimi udało mi się osiągnąć efekt, na którym mi zależało. Wcześniej moim fotografiom RTG brakowało delikatności. Liczyłam na subtelny, niemal graficzny rysunek, niczym ołówkiem na kalce, a to wciąż zdawało się nieosiągalne. Rafał i Jarek wykazali się nieprawdopodobną pomysłowością i otwartością i umożliwili mi osiągnięcie tego, co sobie zaplanowałam. Zawsze pozytywnie odnosili się do nowych, nawet najbardziej szalonych pomysłów i nigdy nie zaczynali pracy od słów „nie da się”. Często zależy mi na efektach, które z punktu widzenia diagnostyki medycznej są raczej błędem, a mimo to obaj panowie bardzo kreatywnie podchodzą do tego typu poszukiwań.

Jeździłam do ich pracowni kilka razy w miesiącu w godzinach przeznaczonych na konserwację i czyszczenie sprzętu. Ze względów finansowych fotografowaliśmy najczęściej na materiałach przeterminowanych, które czasem dawały rezultaty nie do końca przewidywalne. Z jednej strony, przewidywalność to klucz do w pełni świadomej pracy i dążyliśmy do niej dość długo – zwłaszcza że każdą sesję poprzedzały godziny spędzone na planowaniu, przemyśleniach i kombinowaniu co i jak sfotografować. Nie lubię się spieszyć, sporo szkicuję i przymierzając się do sesji, układam rośliny „na sucho”. Jednak z drugiej strony, staram się nie zamykać na niespodzianki. Ponieważ w trakcie sesji na bieżąco oglądam kolejne zdjęcia, regularnie zmieniam założenia, jeśli okaże się, że znaleźliśmy nową ciekawą ścieżkę, bo na przykład materiał, na którym akurat pracuję, ujawni swój charakterek niezgodny z oczekiwaniami sprzed sesji. Kiedy klisza ze starości zaskoczy wielkim ziarnem i obniżonym kontrastem, nie ma sensu wyciągać z niej delikatnego rysunku i klarowności konturu. Lepiej popłynąć z prądem i kreatywnie wykorzystać te „niepożądane” cechy. To samo dotyczy sposobu odwzorowania roślin zmieniających się ze względu na porę roku, pogodę i czas, jaki upłynął od zerwania.

Fotografując w technice rentgenowskiej, mam ograniczone środki wyrazu. Nie ma światła i cieni, nie ma głębi, wieloplanowości i perspektywy (podczas sesji rośliny leżą na kasecie). Do tego dochodzi trudna kwestia ekspozycji. Rafał Süsser wyjaśnił mi to tak, że w aparacie rentgenowskim wiązka promieni z lampy przypomina kształtem stożek. Promień centralny zawiera znacznie bogatszą wiązkę energetyczną niż promienie brzeżne i to jest czynnik determinujący kompozycję. Poza tym fotografuję na sprzęcie medycznym nieprzystosowanym do pracy artystycznej, bowiem ze względu na bezpieczeństwo pacjentów zakres regulacji parametrów jest bardzo ograniczony i o najlepszym dla mnie poziomie 15–20 kV nie mam co marzyć. Do tego nawet w tej dziedzinie idzie się w stronę automatyzacji, np. większość urządzeń jest wyposażona w swoiste programy tematyczne (jak aparaty fotograficzne), presety, czyli ustawienia predefiniowane, dostosowane do konkretnych warunków (badanej osoby, części ciała itp.). Dlatego od strony artystycznej moi poprzednicy z początku XX wieku mieli znacznie łatwiej (choć z drugiej strony znacznie bardziej narażali swoje zdrowie…).

Próbowałam różnych technik dochodzenia do ostatecznej wersji obrazu – robiłam odbitki stykowe, stosując różne emulsje światłoczułe, skanowałam, drukowałam zarówno pozytywy, jak i negatywy. Ostatecznie w wypadku serii „Qi”, z której pochodzi nagrodzone zdjęcie, zdecydowałam się na odwrócenie obrazu do wersji pozytywowej, dzięki czemu otrzymałam kolorystykę pomiędzy delikatną sepią i odcieniem kremowym, nawiązującą do barwy tła w dawnym malarstwie chińskim.

Inspiracje i tulipany z charakterem

W moich żyłach musi płynąć chyba trochę holenderskiej krwi – uwielbiam tulipany, a to właśnie Holendrzy oszaleli kiedyś na punkcie tych pochodzących z Turcji i Persji kwiatów (cebulki tych roślin osiągały w czasie tulipanowego szaleństwa w XVII w. niebotyczne ceny – najdroższa była słynna cebulka tulipana Semper Augustus, która została kupiona za sześć tysięcy guldenów, podczas gdy średni roczny dochód w tym czasie wynosił ledwo 150 guldenów). Większości osób tulipany kojarzą się z feerią barw ustawionych na baczność wiosennych żołnierzy, tymczasem istnieje mnóstwo odmian tych kwiatów. Mnie interesują te, które nie wyglądają, jakby zeszły z jednej taśmy produkcyjnej w fabryce. Ciekawi mnie różnorodność, indywidualizm. Prawdziwe tulipany nie są takie jak te, które widzimy w kwiaciarni – bywają drapieżne, ułomne, bajkowe.

Fotografia wyróżniona w tym samym konkursie, co główne zdjęcie artykułu. W tym wypadku w celu uatrakcyjnienia kompozycji nie tylko umieściłam w kadrze kilka kwiatów, ale też delikatnie pokolorowałam zdjęcie.

Staram się traktować te fotografie jako portrety kwiatów pokazujące ich indywidualny charakter. Inspirują mnie siedemnasto- i osiemnastowieczne ryciny, stare zielniki, a przede wszystkim sztuka Dalekiego Wschodu, w której często mnóstwo czasu poświęcano, aby uchwycić subtelne szczegóły detali decydujących o indywidualności poszczególnych roślin. Na starych rycinach fascynują mnie prawie ludzkie cechy przedstawionych kwiatów – ich elegancja ruchów i roztańczenie czasem przypominają wręcz lekko wczorajszych, pięknych dandysów wracających o poranku z rautu. I to właśnie staram się pokazać na moich zdjęciach.

Ze względów technicznych, o których wspomniałam wcześniej, mam dość ograniczone środki wyrazu. Obok znajduje się jedno z pierwszych zdjęć rentgenowskich, jakie wykonałam, portretując tulipany. Jak widać, obraz był dość rozczarowujący. Nie jest łatwo uchwycić delikatną tkankę tych kwiatów i przez samą (i tak ograniczoną) kompozycję obrazu ukazać ich niepowtarzalny charakter. Dlatego zestawiam ze sobą dwa lub trzy tulipany i szukam momentu, aż powstanie między nimi jakieś napięcie, a na obrazie zaczynie się coś dziać. W wypadku pracy nagrodzonej w USA zdecydowałam się na formę dyptyku – zestawiłam dwie osobne fotografie, dzięki czemu całość przedstawia parę tulipanów. Dla mnie to podwójny portret pokłóconych kochanków. Spoglądają w przeciwne strony i nie odzywają się do siebie, ale widać, że mają się ku sobie. Nie będę się bawić w analizę znaczeń, bo nie taka rola fotografa – co ciekawe, na temat tej fotografii powstała praca akademicka, której autorka tak szczegółowo omawia to zdjęcie, że aż sama się zdziwiłam, ile można z niego wyczytać.

Nie szukam słodyczy i powierzchownego „piękna” kojarzonego z kwiatami. Podczas sesji „zużywałam” kilkadziesiąt kwiatów w różnych stadiach rozwoju (jedne w jeszcze nierozwiniętych pąkach, inne już w pełni rozkwitu). Część kupowałam na giełdzie kwiatowej, część dostawałam od znajomych. Zawsze jednak szukam tulipanów, które dla sprzedawców były nieudane, ułomne – nietrzymające szyku. Dla mnie to zaleta, bo takie kwiaty pokazują swój prawdziwy, zróżnicowany charakter. Zresztą piękne rośliny nie zawsze wychodzą pięknie na fotografiach, zwłaszcza rentgenowskich, w których (jakkolwiek banalnie to zabrzmi) liczy się wnętrze.

Dziś już znacznie rzadziej fotografuję tulipany, zwłaszcza aparatami rentgenowskimi. Spędziłam z nimi kilka ładnych lat i uznałam nagrodę z Santa Fe za swoiste zwieńczenie moich zmagań z tym motywem. Wciąż fotografuję kwiaty, lecz już w zupełnie inny sposób. Ale to już temat na zupełnie inny artykuł.

O autorce

Urodziła się w Cieplicach Śląskich, a obecnie mieszka i tworzy we Wrocławiu. Ukończyła Europejską Akademię Fotografii w Warszawie (dyplom w pracowni Izabeli Jaroszewskiej). Fotografią zajmuje się od kilku lat i od początku traktuje ją jak klucz otwierający drzwi do pełnego emocji świata wyobraźni, do nieznanych przestrzeni, odkrywanych przede wszystkim we własnym wnętrzu.

W swojej pracy korzysta z różnego typu technik fotograficznych, jednak największą popularność przyniosły jej fotografie wykonane z użyciem medycznego sprzętu rentgenowskiego.

O swojej pracy mówi: „Promienie X pozwalają wejść w zupełnie inny wymiar. Wszystko to, co tworzy klasyczną fotografię, przestaje mieć znaczenie. Światło znika, kolor jest bezużyteczny i nawet kształt może być zwodniczy. To tajemniczy świat, pulsujący własną energią i wciągający niczym spacer po drugiej stronie lustra".

Na co dzień zajmuje się przede wszystkim dokumentowaniem wydarzeń muzycznych i teatralnych. Fotografuje między innymi dla: Brave Festival, Ethno Jazz Festival, Jazzu nad Odrą, Festiwalu Jazztopad, Wratislavia Cantans i innych.

W 2012 r. otrzymała Złoty Medal przyznawany przez Royal Photographic Society za najlepsze portfolio w konkursie IGPOTY w Londynie.

W 2013 r. zdobyła pierwszą nagrodę w konkursie organizowanym przez The Georgia O'Keeffe Museum w Santa Fe w USA.

Ma na koncie wiele wystaw organizowanych zarówno w kraju, jak i za granicą.

Obejrzyj wywiad z Joanną Stogą w naszym dziale „Fotograf miesiąca”.
Strona fotografki: 100ga.pl

Tekst: Joanna Stoga, wysłuchał Łukasz Kacperczyk
Zdjęcia: Joanna Stoga

Oznacz jako przeczytane
Masz propozycję na temat poradnika?: Napisz do nas
Oceń :

Komentarze

arek

arek 2014-10-09 12:35:00

Bardzo ciekawy efekt.
pozdrawiam

ET

ET 2014-10-14 09:24:18

Piękne fotografie i jeszcze piękniejsza opowieśc o nich. Podziwiam

herbert

Pamiętam te zdjęcia wystawiane u nas w Muzeum Regionalnym w Kutnie kilka lat temu przy okazji Święta Róży. Na "żywo" robią jeszcze większe wrażenie. Pozdrawiam, Pani Joanno!
Michał Jabłoński, Muzeum Regionalne w Kutnie.

Dodaj komentarz

Ponieważ nie jesteś zalogowany, Twój wpis będzie musiał zostać zaakceptowany przez moderatora.

Dodaj swój post

stefan

Jan Ulicki2024-03-15 15:45:50 stefan

Po co zwiększać tak bardzo nasycenie? Z dobrych, a nawet bardzo dobrych kadrów wychodzi…

Skibek

Fragment ciała2024-03-07 16:55:13 Skibek

Łoooo, Paaaanie! Dobre prace w tym miesiącu. Coś czuję, że juror będzie miał ciężki orzech…

sagitarius777

Jan Ulicki2024-03-02 21:49:42 sagitarius777

Jeden z moich ulubionych fotografów Krakowa i Tatr. Zawsze fascynują mnie jego kadry.…

ziebamarcinpl

Jan Ulicki2024-03-02 21:41:09 ziebamarcinpl

Zasłużony tytuł, człowiek pasji którego zdjęcia są niesamowite!…