Co właściwie znaczy „daj mi zdjęcie”? Migawki z Fotoprawa
Dowiedz się, czy wiesz, na co się zgadzasz, dając czy sprzedając komuś „zdjęcie”.
Powiedzmy to sobie szczerze – nie wiadomo, co to znaczy, a zdecydowanie nie wiadomo, jakie niesie skutki prawne. Tylko potocznie wiemy, co dajemy (zdjęcie), a odbierający wie, co dostał (zdjęcie).
Językowe źródło takich określeń leży w niezbyt odległych czasach, gdy zdjęcie miało twardą postać papierową. Kilkadziesiąt lat wcześniej owa fotografia miała postać tekturki albo płytki metalowej. Po uwiecznieniu obrazu każda odbitka była swoistym dziełem sztuki i miała postać materialną. Na odwrocie zwykle widniała adnotacja w rodzaju: „na życzenie klienta odbitki wykonuje się”. I każdy szanujący się zakład fotograficzny siłą rzeczy był bankiem zdjęć, jako że miał obowiązek zachować negatyw. Było więc wtedy owo „przekazane zdjęcie” czymś w rodzaju obrazu istniejącego dokładnie w takiej liczbie egzemplarzy, jaką zamówił właściciel – czyli nabywca. Wiadomo było z punktu widzenia prawa, że przekazanie zdjęcia oznaczało przeniesienie prawa własności materialnej do jednej odbitki.
A teraz? Przede wszystkim warto zauważyć, że cyfrowa postać zdjęcia unicestwia kwestię oryginału, każda bowiem kopia pliku oryginalnego jest z nim identyczna. To rozmydla kwestię autorstwa, bo fotograf nie ma archiwum negatywów. Za to o wiele częściej słyszymy prośbę: „To daj mi to zdjęcie…” – i odruchową odpowiedź: „OK. Mailem? Messengerem…?”. I wysyłamy, zanim się zastanowimy. Czasem może to być decyzja zdecydowanie zbyt pochopna. A kwestia autorstwa zdjęcia rozwiewa się we mgle.
Co odbiorca może z takim „darowanym zdjęciem” zrobić? Zostawmy na moment kwestię, że często robi, co chce, nie zastanawiając się, czy wolno mu to zrobić. Na co więc pozwala prawo? Też nie do końca wiadomo. Przeanalizujmy kilka możliwości, co może znaczyć: „dać/wziąć/sprzedać/kupić zdjęcia”.
Scenariusz pierwszy
„Daj mi zdjęcie” oznacza pozwolenie (czyli udzielenie licencji) na używanie „dla siebie”: można wydrukować i powiesić na swojej ścianie, użyć jako tapety w telefonie, ale chyba już niekoniecznie na swoim profilu w portalu społecznościowym (zdjęcia profilowe są widoczne publicznie). Takie korzystanie oznacza wyjątek na użytek osobisty, perfekcyjnie zgodny z prawem. Niemniej odbiorca takiego zdjęcia nie ma prawa przekazywać go ani odpłatnie ani nieodpłatnie. Nikomu. Nie może też pokazać go z komentarzem „popatrzcie na moje zdjęcie”, nawet… gdy sam na nim jest. To oznacza bowiem przywłaszczenie autorstwa, a autorstwa, nawet gdyby ktoś chciał, oddać ani sprzedać nie można. Przynajmniej zgodnie z prawem. No, chyba że mówiąc „moje zdjęcie” wyraźnie dodamy: „moje, czyli przedstawiające mnie”.
Scenariusz drugi
„Daj mi zdjęcie” oznacza pozwolenie (czyli udzielenie licencji) na jakiekolwiek korzystanie ze zdjęcia, nie tylko osobiste. Jedyny szkopuł polega na tym, że powyższy krótki dialog nie określa pól eksploatacji, których zgoda dotyczy. Jeśli jednak pytający o zdjęcie jest właścicielem bloga kulinarnego/motoryzacyjnego/podróżniczego/jakiegokolwiek, to warto założyć, że pewnie o użycie zdjęcia tam właśnie mu chodziło. Jeśli jest redaktorem gazety codziennej – to pewnie tam. Niedobrze takie kwestie pozostawiać domysłom – lepiej wtedy na prośbę odpowiedzieć pytaniem: „Do czego chcesz je wykorzystywać?”.
A czym jest pole eksploatacji, przeczytacie tu:
https://fotoprawo.nikon.pl/2016/02/pola-eksploatacji-wszystko-co-musisz-o-nich-wiedziec/
Również w tym przypadku odbiorca nie może nikomu przekazać dalej tego zdjęcia do użytku, chyba że osobno się na to zgodzimy. W języku prawników odbiorca „nie może udzielić sublicencji”. W języku potocznym taka osobna zgoda mogłaby wyglądać tak: „A zmejlować swoim followersom mogę? Zszerują na swoich wallach i ich followersi też polajkują…” „Jasne. Stary…”
Dobrze, żeby „zmejlowani followersi” też mieli pojęcie, kto jest autorem „danego zdjęcia”, a najlepiej żeby umieścili o tym informację. Idealnie, gdyby i oni, i „ich followersi” otagowali/polajkowali też autora zdjęcia albo chociaż mieli informację, kto nim jest. Bo przecież autorem zdjęcia nie jest ten, od kogo dostali plik. Polskie prawo autorskie jednoznacznie reguluje tę kwestię: prezentowany utwór (lub jego fragment) zawsze musi być opatrzony nazwą autora.
Scenariusz trzeci
„Daj mi zdjęcie” oznacza przekazanie praw majątkowych do zdjęcia. Mówiąc inaczej – prawa do wszystkiego, co ze zdjęciem można zrobić. Oznacza to, że ktoś, kto „dostał zdjęcie” może nim dowolnie dysponować, włącznie z zarabianiem na dowolnym polu eksploatacji i udzielaniem odpłatnych licencji każdemu zainteresowanemu. Może wydrukować z nim kalendarz, opublikować je na okładce dziennika, umieścić w globalnej reklamie i zażądać za to stu tysięcy dolarów od agencji reklamowej pracującej dla globalnego koncernu. A autor – autor już nie, bo „dał zdjęcie”!
Trzeci scenariusz pokazuje sytuację, w której autor zwykle głośno przypomina o sobie, bo widzi, że ponosi stratę i odczuwa krzywdę. Nawet jeśli sprzedał zdjęcie, podpisał umowę i po latach okazało się, że mocno nie docenił swojego dzieła. Prawo chroni autora również w takiej sytuacji. Jak dochodzić swoich roszczeń krok po kroku, przeczytacie tu:
https://fotoprawo.nikon.pl/2019/09/roszczenia-autora-czesc-i-co-zrobic-gdy-bezprawnie-uzyto-zdjecia/
Fajnie jest dzielić się emocjami. Ich nośnikiem są często właśnie zrobione przez nas zdjęcia. Warto jednak podejmować decyzje świadomie. Dlatego zawsze, gdy komuś „dajemy zdjęcie”, zróbmy w głowie test: „Co się stanie, gdy to zdjęcie będzie warte milion?”. W sensownej walucie, bo duże pieniądze są zawsze katalizatorem działań prawnych.
Zobacz podobne poradniki
Nieudana sesja kosztuje. Migawki z Fotoprawa

Mem codzienny - zgodny z prawem? Migawki z fotoprawa

Ile kosztuje nasz wizerunek i dlaczego tyle? Migawki z Fotoprawa

Fakty i mity o prawach autorskich. Migawki z Fotoprawa
