Sebastian Janicki
Odpowiedzi na pytania tym razem dłuższe niż zazwyczaj. Nasz bohater wyjaśnia, że postanowił podejść do tematu poważnie i opowiedzieć wszystko jak najdokładniej.
Metryczka fotografa:
Mój rocznik: 1991
Ksywka: Sauce
Specjalizacje życiowe: W fotografii najbliższa mi jest makrofotografia, a zwłaszcza duże skale odwzorowania. To dla mnie nie tylko pasja, ale i odskocznia. Wielokrotnie w wywiadach z fotografami czytam, że właśnie w przypadku makro możemy zobaczyć to, czego nie widać gołym okiem. To oczywiście banał, ale czy nie tak właśnie jest? Od zawsze fascynowało mnie bogactwo detalu i same struktury świata owadów, jak choćby ułożenie fasetek na oczach, różnych w zależności od tego, czy są na górze, czy na dole. To niesamowite, zwłaszcza w połączeniu z bogactwem kolorów oferowanych przez naturę – genialnego architekta piękna. Nie czuję się jeszcze specjalistą w tej dziedzinie fotografii, ale oddaję się jej całym sercem i wciąż się doskonalę.
Na razie nie działam w żadnej organizacji.
Najważniejsza nagroda: Największą radość sprawił mi finał konkursu „Czas na las” organizowanego przez National Geographic,. Zawsze marzyłem o pracy dla NG, a dzięki tej nagrodzie moje zdjęcie pojawiło się w magazynie. Nie jest to wprawdzie praca, ale możliwość zobaczenia swojego zdjęcia w papierowym wydaniu „National Geographic” strasznie mnie ucieszyła ;)
Najważniejsza wystawa: Jako student nie jestem w stanie pozwolić sobie na takie wydatki, szukam więc sponsora.
Najważniejsza publikacja: Jestem autorem cyklu poradników na temat makrofotografii dla „Foto Kuriera”. Artykuły ukazywały się z przerwami przez dwa lata od 2013 roku. Oprócz tego moje zdjęcia pojawiały się na wybranych okładkach, co dawało nie lada satysfakcję. To dla mnie jak dotychczas najważniejszy etap, ponieważ dostałem duży kredyt zaufania od dominującego na polskim rynku czasopisma fotograficznego. Miałem dużą swobodę w tym, co ma się tam znaleźć. Dzięki temu mogłem zaprezentować się szerszej publiczności i przekazać trochę „tajemnej wiedzy”, którą zazwyczaj fotografowie zachowują dla siebie. Wydaje mi się, że tymi publikacjami pokazałem się z dobrej strony oraz udowodniłem, że makrofotografia jest możliwa bez ogromnego nakładu finansowego, a mając podstawową wiedzę na temat fotografii natury, możemy robić świetne zdjęcia. Inna sprawa to samo promowanie makrofotografii, która dotychczas w polskiej prasie pojawiała się niezwykle rzadko. Moim zdaniem udało mi się stworzyć dość kompletne kompendium wiedzy, której zazwyczaj brakuje początkującym makrofotografom. Cieszę się, że mogłem dać od siebie coś, z czego skorzystało wielu czytelników i co zaowocowało nowymi, wspaniałymi makropracami.
Fotografia jest: Relaksem, odpoczynkiem, sztuką priorytetów, ale też ciężką pracą i pasją, której poświęciłem praktycznie wszystko.
Mój pierwszy aparat: Kodak M883 zakupiony w 2007 roku. Mimo dość wysokiej ceny jak na tamte czasy (prawie 800 zł) nie zaspokoił on moich ambicji. Okazało się, że to „małpka do zabawy”, która wszystko robi za nas automatycznie. Pierwszą lustrzanką był za to używany Nikon D70s zakupiony w 2010 roku. Bez względu na początkowe trudności i ogrom wiedzy, której wtedy nie miałem, to właśnie praca na nim pozwoliła mi zgłębić podstawowe aspekty fotografii i zachęciła do dalszego rozwoju.
Mój obecny aparat: Nikon D610
W fotografii omijam: zdecydowanie reportaż. Ten typ fotografii na pewno nie jest dla mnie.
W fotografii szukam: umownej perfekcji, kreatywności, niepowtarzalnych kadrów, detalu, ciekawych modeli i miękkiego światła.
Ulubione słowo: „Nikon”. Szczerze pokochałem tę markę. Myślę, że nie potrafiłbym przestawić się na inny system. Miłość od pierwszego wejrzenia, pozostał duży sentyment. To przyjaciel na dobre i złe, który wspiera mnie od początku mojej fotograficznej przygody, nie oczekując nic w zamian.
Najmniej lubiane słowo: „Musisz” – nic nie muszę, ewentualnie mogę, gdy chcę.
Używane przekleństwo: Chyba tego nie zamieścicie ;D
Ulubione zajęcie: Jestem obserwatorem piękna. Lubię przeglądać zdjęcia innych, często są dla mnie inspiracją bądź iskrą zapalającą w głowie nową wizję. Odwiedzam sporo portali zagranicznych, które trzymają poziom, ekstremalny nawet dla mnie. Na pewno pobudza to kreatywność i jest kubłem zimnej wody dla wszystkich, którzy myślą, że posiedli już pełnię tajemnej wiedzy. Mając wgląd w prace zagranicznych fotografów natury, widzę, że nadal muszę pracować ponad miarę. Oprócz tego bardzo lubię czytać fantastykę. Jestem marzycielem, który czasem czuje potrzebę przeniesienia się w zupełnie inny świat i ucieczki od smutnej rzeczywistości.
Ulubiona zakazana przyjemność: Kawa?
Praca, której nigdy nie chciałbyś wykonywać: Każda wymuszona. Przymus zabija kreatywność i rozwój.
Proces tworzenia czy rezultat?: Generalnie rezultat, choć bez odpowiedniego przygotowania nie będzie on spektakularny i zadowalający. Makrofotografia jest dziedziną, która nie wybacza błędów. Każda pomyłka w czasie rejestracji zdjęć da o sobie znać po skopiowaniu ich na komputer. Duża liczba błędów (czasem nawet jeden) może przekreślić cały nasz plener. Warto jednak pamiętać, że doświadczenie to jest kluczowe. Zdarza się, że i początkującemu uda się osiągnąć dobry rezultat także na... automacie, mimo że nie miał pojęcia, jakie parametry zastosować. Dlatego ogólną opinię trzeba wygłaszać ostrożnie – najlepiej po zapoznaniu się z całą galerią autora. Dzisiejsze zdjęcie może być ogromnym progresem na tle całości prac, ale jutrzejsze może znów okazać się dużo słabsze. Doświadczony fotograf trzyma w miarę równy poziom, rzadko z kolei się cofa, ponieważ fotografia wchodzi w krew, a wyuczonych umiejętności nie da się tak po prostu zapomnieć.
Poczucie humoru czy powaga?: powaga
Zniechęca mnie: pogoda, która z każdym sezonem jest coraz gorsza do makro.
Nakręca mnie: Dawniej powiedziałbym, że nagrody i wyróżnienia. Dziś wiem, że wybory jury często są kwestią przypadku, gustu czy nawet niewiedzy. Obecnie najbardziej cieszą mnie pochlebne opinie osób, które uważam za lepszych od siebie fotografów. Pochwała od Igora Siwanowicza dała mi dużo większą motywację do pracy niż wszystkie nagrody razem wzięte.
W świecie szukam: Tego, co mnie dziś interesuje. Jestem pełen kontrastów, więc często są to skrajności. Można powiedzieć, że to poszukiwania perfekcji, nakręcające tylko wewnętrzną machinę idealizmu, którą przyszło mi nosić. Bycie idealistą jest naprawdę męczące i niestety odbija się na wszystkich dziedzinach życia… Nawet w fotografii cały czas czuję duży niedosyt. Bardzo często zdarza się, że nie jestem zadowolony z efektów, ale nie potrafię wskazać, co mi nie odpowiada. Potrafię powtarzać jeden kadr kilkanaście razy, a kolejne dni spędzać przy komputerze, głowiąc się nad odpowiednimi kolorami, balansem bieli czy kadrowaniem. Prowadzi to często do bezsenności, a nawet obsesji na punkcie danego zdjęcia.
Co doradziłbyś początkującym fotografom: Przede wszystkim nie zniechęcać się. Makrofotografia jest sztuką cierpliwości. To prawda, że początkowo trzeba zrobić kilka (tysięcy) zdjęć, ale w końcu osiągniecie cel. Moje prace są efektem wieloletniej praktyki, którą cały czas uskuteczniam. Nie uważam się za żadnego mentora i nie taka tu moja rola, ale rozumiem waszą frustrację – sam zaczynałem od zera. W okolicy nie było nikogo, kto pomógłby mi na starcie czy cokolwiek doradził. Dlatego teraz, ponieważ wiem, ile znaczy moje doświadczenie, zawsze staram się pomagać i wspierać. Ma to ogromne znaczenie dla osób, które dopiero zaczynają i po kilku nieudanych plenerach rozważają nawet sprzedaż sprzętu. Sam niejednokrotnie wątpiłem w siebie i swoje możliwości. Co więcej, takie sytuacje zdarzają mi się nawet teraz. Zawsze powtarzam, że fotografii makro można się nauczyć. Nie trzeba mieć do niej „dobrego oka”, jak w przypadku innych fotograficznych kategorii. Wystarczy minimum: znajomość podstawowej obsługi aparatu oraz pobieżna wiedza o kompozycji i kadrowaniu. Tak elementarna wiedza pozwoli wam uzyskać całkiem dobre rezultaty. Bardziej zaawansowanym szczerze doradzam czytanie internetowych komentarzy z przymrużeniem oka. To żaden istotny punkt odniesienia. Spora ich część jest pisana przez początkujących, często anonimowo. Fotograf może mieć najlepsze komentarze i być wychwalany pod niebiosa, a jego prace nadal będą słabe. Po co nam obłuda zatrzymująca nasz postęp. Pamiętajmy, że dzięki pozytywnym ocenom nie staniemy się lepsi. To raczej krytyka ze strony bardziej zaawansowanych fotografów pozwoli przełamać bariery, których nie jesteśmy w stanie dostrzec sami, i nadać naszym pracom zupełnie inny, nowy wymiar. Dlatego nie bagatelizujcie opinii ludzi, którzy mają za sobą kilka makrosezonów. Ich efekty są rezultatem wyrzeczeń, testów i ogromnie ciężkiej pracy. Zdjęcia, którymi się zachwycacie, najprawdopodobniej nie powstały podczas kilka plenerów tuż po zakupie pierwszej lustrzanki i obiektywu makro. I najważniejsze: makrofotografia to nie wyróżnienia, nagrody i wywiady, lecz odciski na łokciach i kolanach, zakwasy od noszenia ciężkiego sprzętu oraz pot i wysiłek, który wkładamy w ostateczny rezultat, będąc na łące, podczas gdy inni smacznie śpią. O progres trzeba walczyć latami, a wspinając się po tej drabinie, łatwo zauważyć, że nie ma ona końca.
Życiowe motto: Makrofotografia to nie wyścig! Makrofotografia to pasja!
Początek przygody z fotografią:
Już od najmłodszych lat byłem wrażliwy na piękno otaczającego świata. Wakacje spędzałem na wsi wśród łąk pełnych kwiatów i najrozmaitszych owadów. Dla dziecka ważki były ogromne niczym helikoptery kołujące nad horyzontem. Letnie wieczory obfitowały w spacery z psem, podczas których na tle dogasającego nieba przy dźwięku świerszczy obserwowałem, jak bohaterowie owadziego świata zastygają na kwiatach, aby przetrwać noc. O poranku z kolei wybiegałem na pełną rosy łąkę, skąd biła niesamowita rześkość. Wschodzące słońce oświetlało od tyłu krople wielkości bombek z choinki. Mieniły się i zachęcały do dotknięcia żądnego przygód dzieciaka. Spektakl tysięcy blików potrafił hipnotyzować. Stałem jak zaczarowany i podziwiałem piękno zwykłej łąki – domu tylu istot, które kilkanaście lat później stały się tematem moich zdjęć. Wtedy jednak mogłem pozwolić sobie tylko na podziwianie. Musiałem czekać kolejne kilka lat, zanim fotografia cyfrowa wyewoluowała na tyle, by stać się dostępna bez zaciągania pożyczki. Pierwszy aparat cyfrowy kupiłem w gimnazjum, więc można powiedzieć, że dość wcześnie. Nie wystarczał mi w takim stopniu, jaki sobie wymarzyłem, ale i tak dawał dużą możliwość rejestrowania otaczającego świata. O dziwo, nie wiedziałem wtedy nawet o istnieniu Photoshopa. Robiłem zdjęcia, jednak nie tak znowu często i intensywnie. Po chwilowym zapale używałem aparatu sporadycznie. Drugie zachłyśnięcie się fotografią nadeszło przy kupnie pierwszej lustrzanki. Było to przed pójściem na studia. Wiązałem z tym wielkie plany. Wydawało mi się, że wystarczy mieć lustrzankę, aby być fotografem przez duże „F”. Szkoda, że rzeczywistość potrafi tak boleśnie rozczarować… Niemniej jednak aparat był duży, ciężki, a na osobie niemającej do czynienia z takim sprzętem – robił wrażenie. Tak zaczął się wyścig zbrojeń, bo w głowie cały czas gdzieś paliła się dioda z napisem: „Makro”. Początki to liczne eksperymenty. Kupno, po czym sprzedaż ze sporą stratą. Kompletnie nietrafione nakręcane soczewki, obiektyw 70-300 z rzekomą funkcją „makro, aż po kupno pięćdziesiątki i próby używania jej wraz z pierścieniami pośrednimi, ale bez lampy. Efekty może nie były spektakularne, jednak dawały mi ogromną satysfakcję. Nawet tak nieudane zdjęcia, które przyprawiają mnie dziś o uśmiech politowania, wtedy pozwalały zabłysnąć przed znajomymi. Miałem w końcu dość rzadkie jak na mój region hobby. Z czasem zacząłem wsiąkać w świat owadów i coraz bardziej się nakręcać. Po roku kupiłem pierwszy obiektyw makro z prawdziwego zdarzenia, oczywiście używany. Nie przejmowałem się jednak takimi drobnostkami, tylko uparcie dążyłem do celu – chciałem być najlepszy! Nieważne, że w czasie, gdy zaczynałem swoją przygodę z lustrzankami, co najmniej tuzin dzisiejszych mistrzów miało już wtedy poziom podobny do mojego dzisiaj. Jak więc mogłem się z nimi mierzyć? Zamęczałem ich tysiącami pytań, jednak nie przynosiło to efektów, a ich tłumaczenia były dla mnie najczęściej w ogóle niezrozumiałe. Odpuściłem makro na jakiś czas, po czym udało mi się uskładać na pierwszą nową lustrzankę. I to był krok do przodu. Miała dużo lepszą matrycę, która pozwalała na świetną jakość rejestrowanego obrazu, a także dużo mniejszy szum. Z czasem efekty były coraz lepsze, a ja mimo słabszych dni nadal parłem do przodu.
Zainteresowałem się też terrarystyką, bo właśnie egzotyka w domu pozwalała mi kontynuować pracę również zimą, gdy łąki pustoszeją od modeli, a „koledzy po fachu” mają półroczną przerwę. Nie chciałem tego urlopu. Podczas gdy inni odpoczywali, ja testowałem wiele nowych akcesoriów, konstruowałem dyfuzory i przymiarki materiałów przepuszczających światło, obserwowałem też, jak wpływa ono na efekt. Okres egzotyki był strzałem w dziesiątkę. Wiele się wtedy nauczyłem. Trafiłem w niszę, która była dla wielu nieosiągalna. W morzu tysiąca nudnych zdjęć ważek i motyli spotykanych każdego dnia ktoś zaczął pokazywać owady egzotyczne jak modliszki, a nawet niespotykane gady czy pająki! Z czasem doszły kraby, skorpiony, kameleony, liśćce, kolejne gatunki gekonów i modliszek. Miałem w mieszkaniu prawdziwy zwierzyniec. Nieustannie eksperymentowałem ze światłem, a wieczory spędzałem na nauce obróbki zdjęć. Oczywiście była to metoda prób i błędów, przypominająca spacer niewidomego po zatłoczonym mieście, jednak w końcu, dzięki uporowi i dużej systematyczności, powoli zacząłem rozumieć, a przede wszystkim widzieć, na czym polega cała „magia”.
Do tego czasu nie wysyłałem zdjęć na żadne konkursy. Uważałem, że to jeszcze nie ten poziom. Bałem się kompromitacji. Zamiast próbować zaistnieć, wolałem doskonalić warsztat. Właściwie każdy zarobiony pieniądz przeznaczałem na makro. Był moment, gdy zdominowało to moje życie do tego stopnia, że nie widziałem nic innego poza fotozbliżeniami, a rodzinny budżet mocno na tym ucierpiał. Chcąc nie chcąc, musiałem spróbować swoich sił w konkursach, choć kosztowało mnie to dużo nerwów i odwagi. Tak naprawdę nie chciałem tego robić. Ale dusza testera-poszukiwacza nowych technik wygrała i zacząłem wysyłać zdjęcia na konkursy. Oczywiście zarobiłem na tym niewiele, ale zostałem przynajmniej dostrzeżony, więc tak czy inaczej odniosłem sukces. Był moment, że naprawdę żyłem konkursami i cieszyłem się jak dziecko, gdy moje zdjęcie zostało wyróżnione lub zajęło miejsce w czołówce. To taki medal za włożony wysiłek. Usprawiedliwienie, że moja praca nie idzie na marne. Początkowo sceptycznie nastawieni domownicy także zaczęli przekonywać się do mojej pasji. Zauważyli, że nie jest to kolejny nieprzemyślany pomysł szalonego jedynaka, tylko coś, co traktuję naprawdę poważnie. I tak już zostało. Najbliższe środowisko również kojarzyło mnie ze zdjęciami owadów. Czy było to miłe? Nie wiem. Byłem tak pochłonięty swoim wyścigiem, że czasem nie dostrzegałem nic poza nim. Zamiast pracować jak normalny człowiek, całe studenckie wakacje spędzałem, „pracując” na łące. Wiele razy później zastanawiałem się, czy był to czas zmarnowany. Oglądając moje portfolio, sami odpowiedzcie sobie na to pytanie.
Czym jest więc fotografia? Pasją i obsesją. Bez nich nie mógłbym rozwinąć się od totalnego amatora do osoby, którą jestem dziś. Czy są lepsi? Tak, z pewnością, jednak przestałem się ścigać, a tym bardziej uważać za wzór. Ten wyścig nie ma najmniejszego sensu. Trzeba robić to, co się kocha, bez zbędnych emocji. Zauważyłem też, że w momencie gdy „wyluzowałem”, rezultaty stały się o niebo lepsze. Blokada, która towarzyszyła mi od początku, systematycznie ustępowała. Z czasem było mi naprawdę wszystko jedno, kto co napisze mi w komentarzu, została sama przyjemność z fotografii, tej antycznej, pierwotnej. Tej, którą zgubiłem po drodze, ale którą odnalazłem po latach. Człowiek, biegnąc, nie zauważa istotnych aspektów, dopiero zatrzymując się na chwilę – nieważne, czy w celu odpoczynku, czy kontemplacji – jest w stanie spojrzeć na coś z zupełnie innej perspektywy. Często jest ona dużo lepsza. Tracimy niepotrzebny chaos istniejący wcześniej. Kadry robione na spokojnie są przemyślane i dopracowane. Nie warto fotografować 50. raz popularnego bielinka, lepiej podjąć próbę przedstawienia go w sposób, w jaki nikt wcześniej go nie pokazał. Fotografia makro, mimo że jest dziedziną mało popularną, która wciąż istnieje tylko dla wybranych, według mnie jest kreatywnością. Sztuką jest pokazać zdjęcie, które zapada w pamięć na długo, nawet po zgaszeniu monitora czy zamknięciu albumu.
Wnioski: W powyższym wyznaniu usiłowałem zawrzeć całą swoją historię. Mam wrażenie, że problemy, z którymi borykałem się przez te lata, są ponadczasowe i jak najbardziej aktualne. Nie mam zamiaru występować w roli nauczyciela, pragnę tylko zwrócić uwagę, że każde zamiłowanie trzeba traktować z rozsądkiem, którego początkowo często brakuje. Po co utrudniać sobie życie, jeśli można podążać skrótem? Popatrzmy na to z logicznego punktu widzenia: Czy biegnąć, jesteśmy w stanie nawlec nitkę na igłę? Pewnie jest to możliwe, jednak marnujemy ogrom czasu na czynność, którą w spokoju moglibyśmy wykonać w kilka chwil.
Gekon orzęsiony - zdecydowałem się pokazać właśnie to zdjęcie w zestawieniu z pozostałymi, ponieważ na ich tle jest dość stare. Zostało wykonane na początku 2013 roku za pomocą Nikona d7000 w połączeniu z Sigmą 105. Myślę jednak, ze efekt jest całkiem niezły, a to zasługa specyficznego bocznego oświetlenia, które w połączeniu z dość dramatycznym tłem daje tu ciekawy klimat.